wtorek, 19 listopada 2013

Słowa, słowa, słowa…

Prowadząc bloga często spotykam się z dwoma pytaniami: „Czy robisz to dla pieniędzy?” oraz „Skąd czerpiesz pomysły na teksty?”. Odpowiedź na pierwsze pytanie zostawię sobie na przyszłość. Co do drugiego, sprawa wygląda banalnie – pomysły biorą się same, z życia. Pewnego pięknego popołudnia, gdy myślałam, że moja wena słabnie pod ikoną gagu-gadu pojawiła się nowa wiadomość. Rozmowa przebiegła mniej więcej w ten sposób:

Ktoś: Hej.

Ja: Hej.

Ktoś: Co słychać?

Ja: A mogę zapytać z kim mam przyjemność?

Ktoś: Dawid.

Ja: A czy my się znamy?

Ktoś: Nie, ale zawsze możemy się poznać.

Ja: Niewątpliwie ale pielęgnuję zasadę, że nie rozmawiam z nieznajomymi. Pozdrawiam.

Ktoś: Ch… Ci w d…ę, Ty k…wo je….na (tutaj szereg epitetów o zabarwieniu zdecydowanie ujemnym)

Ja: Hahaha.

Ktoś: I z czego się cieszysz Ty …. (znów szereg epitetów)

Cieszyłam się, bo co innego? Płakać miałam? Mój interlokutor zbulwersował się odmową, bo przecież takim rycerzom jak on się nie odmawia. Pewnie lepiej byłoby dla niego, bym odpowiedziała mu w równie miły sposób. Byłaby okazja do wyżycia się i rozmowy na odpowiednim dla niego „poziomie”. Nie daję takiej satysfakcji. Nikomu.

Co z kulturą słowa? Czemu dochodzi do sytuacji, w której im bardziej jesteśmy grzeczni i delikatni, tym więcej pomyj wylewa się nam na głowę? Czy spokojem słowa drażnimy?

Drodzy Panowie, czy to nie jest tak, że przy kobietach rozmawiacie często w identyczny sposób, gdy prowadzicie zażartą dyskusję w swoim męskim gronie?

Drogie Panie, czy po to, by wiedzieć, co oznacza słowo „dama” należy zbudować wehikuł czasu?

Nie mylmy szczerości z chamstwem, a chamstwa z asertywnością.

poniedziałek, 11 listopada 2013

"Naród wspaniały tylko ludzie..."

Tytuł ten, bedący powszechnie znanym cytatem, lepiej będzie, gdy zostanie niedokończony. A i autora na pewno znacie.

Nic nie poradzę na to, że od dziecka uwielbiam wojskowy sznyt, broń na ramię, werble i czapki rogatywki. Polska symbolika bazuje na kolorze, na muzyce, na pozytywnych, wzniosłych symbolach. Zawsze się wzruszam oglądając defilady i filmy historyczne. Moją idolką nie jest Emilia Plater, a sama nigdy nie należałam do harcerstwa jednak czuję dumę patrząc na to, co mamy, o co walczyliśmy i w jaki sposób to robiliśmy. Mamy bardzo ciekawą i jednocześnie trudną historię, dzięki której możemy wiele się nauczyć, choć sprawa ta jest nam świadomie (lub nie) utrudniana. W polskich szkołach podawane są „suche” fakty historyczne i szczęście miał ten, kto trafił na nauczyciela potrafiącego zainteresować dzieciaka przeszłością jego kraju. Mnie się udało, historię jako przedmiot szkolny uwielbiałam, a będąc dorosłą obywatelką patrzę na nią jako siłę produkcyjną wzorców, zarówno tych dobrych jak i tych karygodnych zachowań.

Kolejno stają do apelu poległych powstańcy styczniowi, listopadowi, śląscy i wielkopolscy, chłopi Kościuszki, legioniści Napoleona, konfederaci barscy, obrońcy Warszawy z 1920 roku, Ci, którzy ginęli na frontach wschodnim, zachodnim w wojnach światowych, błękitna armia Hallera, polegli w walce z reżimem faszystowskim i stalinowskim... Ten korowód zaczyna się w momencie rozdarcia szat przez Rejtana na sejmowym progu, a jego koniec na razie nie jest znany.

Nie potrafimy cieszyć się tym, co mamy. Za to potrafimy skakać po zgliszczach przodków. Każdy przebłysk wolności okupiony jest odpowiednim komentarzem. Bo Piłsudski ideałem człowieka nie był, bo uciekł się do zamachu stanu i tak dalej. Zgodni jesteśmy tylko w dwóch momentach – „bolszewika bij, bij, bij” i „Hitler kaputt”. Nasze polskie pojmowanie wolności z reguły godził zewnętrzny dyktator. I tak do dziś - dowodem prześmiewcze leady w gazetach na temat, czy winna była sosna i że to o jeden samolot za mało.

Nam, Polakom, wydaje się, że tylko obecnie jesteśmy niezgodni co do pojmowania niepodległości państwa. Bzdura. Chłop chciał jeść, pan chciał do polityki. Kobiety chciały do szkół, mężczyźni chcieli kobiet do garów. Na szczęście nie wszyscy, gdyż jako jedne z pierwszych w Europie uzyskałyśmy czynne i bierne prawo wyborcze. Sam marszałek Piłsudski zauważył naszą rodzimą niezgodę i potrafił kwitować ją znanymi dla siebie, dosadnymi stwierdzeniami. W moim mniemaniu i tak mamy lepiej, niż wiek temu, gdyż współcześnie wywodząc się z biednego chłopstwa mamy jakiekolwiek możliwości, by w stanie tym nie pozostać do śmierci.

W dniu święta odzyskania niepodległości życzę nam wszystkim, byśmy nie potrzebowali pomocy „z zewnątrz” do tworzenia spójnej siły i wielkiej siły, którą stanowi polski naród i byśmy słuchali zawsze jednej wersji pieśni „Boże, coś Polskę…”.



Fragment obrazu "Rejtan - upadek Polski" autorstwa Jana Matejki.

piątek, 8 listopada 2013

Czas honoru = czas przeszły?

W dniu dzisiejszym do mych uszu dobiegła informacja, że ulubiony i chyba jedyny oglądany przeze mnie regularnie serial „Czas honoru” został uhonorowany nagrodą „Strażnik Pamięci 2013”. Głosy w tej sprawie są podzielone - no jakżeby inaczej. Znawcy i laicy sprzeczają się na temat autentyczności realiów przedstawionych w serialu. Jesteśmy malkontentami i to bardzo zapamiętałymi w tworzeniu swoich opinii. Złe jest to, że postaci są zbyt czyste, zbyt proste, że życie tak nie wyglądało, że okupacja to nie przygoda tylko walka o życie, o honor. A co my tak naprawdę możemy o tym wiedzieć, skoro żadne z nas okupacyjnych działań nie pamięta, a co najciekawsze fundamentalnych dla Polaków dat nie czci?

Śledzę wyniki rozmaitych sond i wywiadów, przeprowadzanych z przechodniami, potencjalnymi odbiorcami mediów. Robione dla szyderstwa społecznego i tysiąca odsłon czy też nie – objawiają, jak mało wiemy o własnej historii. Trochę to bolesne, zwłaszcza, że przed nami kolejne ważne święto, kiedy to czcimy odzyskanie niepodległości po ponad wieku niewoli.

Zdarzyło mi się pewnego razu postawić kilku znajomym osobom pytanie o to, jak rozumieją pojęcie moralne, jakim jest honor. I wiecie co? Nikt nie odpowiedział mi wprost, co to jest. Honor opisywany był przez nich jako pewnego rodzaju duma, upartość, odpowiedzialność… Może my tak naprawdę nie wiemy, czym jest honor, bo nie mieliśmy się okazji przekonać o jego istnieniu na własnej skórze? Jedyne, z czym wszyscy jednocześnie się zgadzali to spostrzeżenie, że honor zawsze występuje tam, gdzie ekstremalne warunki.

Spodziewam się anonimowych ataków z Waszej strony z ironicznym pytaniem, co ja mogę wiedzieć o honorze. Fakt, pewno niewiele, gdyż żyję w tym samym świecie, w którym Wy żyjecie. Nie twierdzę także, że w okresie, gdy Polska została zdominowana przez faszyzm każdy młody mieszkaniec naszej ojczyzny był Cichociemnym. Przeciwstawne cechy takie jak „odważny” i „tchórz” czy „honorowy” i „niehonorowy” towarzyszyły Nam i towarzyszyć będą, ponieważ równanie plus i minus zawsze musi wynosić zero.

Rycerze i pojedynki po rzuconej w twarz rękawicy odeszli w mrok historii, podobnie jak Cichociemni. Nie oceniajmy telewizji za to, że w uproszczony sposób przybliża nam całkiem świeżą jeszcze historię. Widocznie sposób wskazujący na obcowanie z wyższą kulturą nie sprawdza się.

Co dalej z nami, współczesnymi? My oportuniści mamy swój własny, butny honor, do którego wzrostu nie potrzebujemy warunków ekstremalnych.

Cdn.



Na zdjęciu Michał, Władek, Bronek i Janek, czyli czwórka głównych postaci "Czasu honoru".

piątek, 1 listopada 2013

Jak czcimy przeszłość?

Święto Zmarłych, zaduszki, Halloween. W obecnie panującej batalii miedzy Kościołem, a resztą świata o to, w jaki sposób czcić zmarłych łatwo zagubić się w sensie świętowania tego dnia. Notabene, odczepmy się od wszystkich wiedźm i wampirów oraz pukania do drzwi w celu wysępienia słodkości. Uważam, że to co przypełzło z Zachodu należy traktować z lekkim przymrużeniem oka, a strój krwawej Marry zostawić sobie na luźną imprezę w gronie znajomych ale też nie powinno się potępiać tego, że inne nacje w ten sposób czczą pierwszego listopada.

Co kraj, to obyczaj. Może to i szczęście, gdyż ci, którzy obchodzą Halloween nie wiedzą, jak smutne potrafi być nasze Wszystkich Świętych, gdy z ambony huczą Ci, że jutro umrzesz, Twoje marne uczynki zostaną rozliczone, a Ty sam po śmierci nie będziesz mógł się już bronić. Do tego dołóżmy tło w postaci jednego z obrazów Bruegela i już mamy wstrząsający obraz naszej „niebieskiej” przyszłości.

Nie tędy droga. Ten dzień powinien być dla każdego z nas chwilą refleksji nad własnym życiem i życiem tych, których już z nami nie ma. Wspominajmy to, ile dobrego uczynili tu, na tym łez padole, odświeżajmy sytuacje, w których śmiali się i płakali wraz z nami. To, że tworzyli życie, pośrednio kreując nas. Nie nobilitujmy, ale bierzmy przykład, bo nad naszym grobem kiedyś również ktoś stanie. Dla tych wszystkich, dla których historia jako przedmiot szkolny nie miała większego znaczenia, ważną powinna stać się refleksja, że każdy z nas kiedyś stanie się jej częścią.

Zabrzmi to nieco jak czarny humor ale z okazji Święta Zmarłych życzę Wam tego, by kiedyś Wasi potomni i przyjaciele, stojąc nad Waszym grobem nie potrafili zakończyć snucia wspomnień, których udziałem byliście i by dało im to motywację do kreowania własnej przyszłości.

Czcijmy pamięć bliskich zmarłych i cieszmy się życiem. Nawet w stroju wampira.

piątek, 25 października 2013

Czy już nic nas nie zdziwi?

Gdy dzieje się coś takiego, co wywołuje na Twojej twarzy efekt wielkich oczu, szczęka jest blisko podłogi, a z ust wydobywa się :”No co Ty?” zwykle szybko otrząsasz się z emocji i mówisz: „W sumie to było do przewidzenia, już nic mnie nie zdziwi”. Kłamiesz, bo Twoja mimika i reakcja wskazują zgoła na coś odwrotnego. Uważam, że w Polsce, w kraju, w którym przyszło nam żyć, od lat istnieje mnóstwo aspektów życia, które dzięki swej powtarzalności zasługują na miano utartych schematów, a mimo wszystko nadal dziwią. Oto moje ulubione.

„To ona z NIM?!” To tak zwane tematy społeczno - obyczajowe. Dziwimy się wciąż i nadal, że ona brzydka a on ładny, on bogaty, a ona biedna, a sąsiad z naprzeciwka pije, choć nie wygląda i wymieniamy sterty przymiotników, łatek, obrabiamy tyłki, bo lubimy mówić, wnikać i dostrzegać, zwłaszcza, gdy naprawdę o kimś lub o czymś nie wiemy kompletnie nic.

„Wolności słowa nie ma” A czy tak naprawdę kiedykolwiek była? Moim skromnym zdaniem nie istnieje takie pojęcie jak „wolne media”. Media to środki masowego przekazu, będące bytem niesamoistnym, należącym do grupy lub jednostki. A idąc tym tokiem myślenia, każda jednostka w miarę cywilizowana wyraża jakieś poglądy. A skoro wyraża poglądy wiadomym jest, że stanowisko opozycyjne do jego własnego może się „bujać”. I bądź tu niezależnym dziennikarzem. I bądź tu niezależnym, nieinteresującym się żadną opcją polityczną człowiekiem. I bądź tu Kubą Wojewódzkim, którego ktoś zapragnął osadzić w mentalności arabskiej żony. I już obojętne mi jest to, czy showman został oparzony kwasem, czy oblany zwykłym g***em. Pointa brzmi: wolności słowa nie ma.

„Złodziejstwo w biały dzień” Zdanie to brzmi prawie jak porzekadło i rozumiane jest w sposób daleki od dosłownego w każdej części kraju. Wypowiadając je każdy chyba rozumie, o co tak naprawdę w nim chodzi. Władza po coś została stworzona. Stworzył ją w całej swej próżności człowiek. Nie rozpościeraj wizji przyszłości, w której będzie żyło Ci się spokojnie, bezstresowo. Po to ktoś pracuje, by rządzić mógł ktoś.

„Korupcja jest wszędzie” I nadal Cię to dziwi? Nasza mentalność od wiek wieków funkcjonuje w identyczny sposób. Mama nauczyła się od dziadka, dziadek od pradziadka. Tak się to kręci. Czasami zastanawiam się, co by było, gdyby przerwać nagle strumień uprzejmości i mierzyć wszystkich miarą, na którą sami sobie zapracowali. Czuję, że większość więzi rodzinnych nagle gwałtownie mogłaby osłabnąć.

„…bo się nie da” Moje ulubione, polskie zdanie. Dziwi mnie tym mocniej, im częściej poznaję ludzi młodych, zdrowych, inteligentnych. Kiedy mówią, a robią to z pretensją i wyrzutami do całego świata, że coś się nie da, oczyma swojej wyobraźni widzę wielki, zakrwawiony topór, który spada im centralnie na głowę. Jeśli w Twym umyśle kiełkuje pomysł, masz marzenia, pasje i swoje cele nie mów, że się nie da. Walcz metodą małych kroczków. Lepiej próbować i żałować niż nie próbować i umrzeć z tym samym żalem. Ale dość, to już temat na zupełnie inny wpis.

PS: Osobiście nie przestaje mnie dziwić to, że faceci oglądają się za dziewczynami bez mocnego makijażu i w sportowych ubraniach. Czyżby reewolucja?

niedziela, 20 października 2013

Nie lubię zamienników

Wmawiają mi, że można prościej, taniej, skuteczniej, że dla wszystkiego w naszym świecie można znaleźć zamiennik. Wyroby czekoladopodobne mają smak czekolady, piwo bezalkoholowe pachnie chmielem, a elektronicznym papierosem zaciągniesz się dwa razy mocniej, niż tym, na którego opakowaniu ostrzegano Cię przed chorobą serca i nowotworem.

Wmawiają mi, że zamienniki są zdrowsze, tańsze, zapewnią mi świetne samopoczucie, a co za tym idzie idealne życie. Moda na „spożywcze” zamienniki spotyka się z wielką sympatią i przenika tam, gdzie nie powinna. Ja jednak nie dam się złudzić i omamić. Kawa ma mieć gorzkawy smak, ubranie leżeć tak, bym czuła się komfortowo, a emocje powinny wywoływać dreszcze i łzy.

Wmawiają mi, że mamy w życiu niezliczoną ilość opcji, że mogę próbować, testować i kosztować do bólu, póki starczy mi siły, weny i czasu.

Wmawiają mi też, że tak samo dzieje się z ludźmi. Poznaję kolejnego i kolejnego, kocham, mam wszystko, jestem bogata cieleśnie i duchowo. Jesteśmy jak parka lalek Barbie – zawsze piękni, młodzi, fajnie ubrani, z niekończącymi się perspektywami. Czasami odrywa nam się ręka lub głowa, jak to z lalkami bywa.

Wmawiają mi, że zepsutą lalkę powinnam wrzucić do śmieci. Rynek pełen jest nowości, znajdę kolejną, podobną i znów będę najszczęśliwsza ze szczęśliwych. A ja nie wiem, czy wyrzucić mojego biednego Kena do śmieci czy próbować go naprawić. Ileż razy można naprawiać tę samą lalkę?

Wmawiają mi, że człowiek nie może być zamiennikiem, zwykłą opcją. Mamy duszę, szanujemy się i ratujemy cudze życia.

Wniosek: Hipokrytów nie lubię. Zamienników również.

czwartek, 10 października 2013

10 najlepszych, polskich piosenek

Pewnego dnia stwierdziła, że wszystko, co najlepsze już za nią. Przyszła rutyna, złuda, maniera oraz chciwość, a złote czasy odeszły w niepamięć. I postanowiła umrzeć. Polska muzyka.

Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką ludzie z mojego otoczenia grali na instrumentach, z których najczęstszym była gitara. To nie najnowsze modele lecz te, które były obklejone i porysowane, miały ducha. Po ulicy chodzili faceci w prawdziwych skórach i z długimi włosami. Czuć było luz lat 90-tych, choć miałam prawo nie rozpoznawać go i nie rozumieć. Mniej pędu, więcej refleksji. Prawdą jest, że każdy ma takich idoli, jakich sobie wychowa. Jakie czasy, taka muzyka. Dziś brak w niej poetyckości, są za to dobitne słowa i szybkie tempo. Różnorodna, a jednocześnie tak powtarzalna i przewidywalna jest nasza rodzima twórczość.

Dziś chcę Wam zaprezentować moje ulubione, polskie szlagiery. Nie znajdziecie tu utworów wtórnych oraz Hip-hopu. Mimo, iż niektórych twórców tego nurtów szczerze podziwiam, to jednak nie nadam im rangi kultowych. Należę do pokolenia MTV, więc wybór wydaje się być logiczny.

Ania Dąbrowska – Musisz wierzyć

To nie jedyna piosenka wokalistki, którą uwielbiam. Delikatny wokal, idealny do oddania gamy uczuć, jakie przedstawia ta piosenka. Smutna i optymistyczna zarazem. Nie jest to prosta muzyka. Oscyluje w rejestrach, gdzie przeciętny wokalista powinien czuć się pewnie. Bez wzniosłych gór i spadków. Dodatkowy szacunek za inspirację latami 60tymi. Nobel za cover, który emocjonalnie pobije Anię. Ania - Musisz wierzyć

Myslovitz – Chciałbym umrzeć z miłości

Wrażliwość Artura Rojka porównać mogę pewnie jedynie do tej, jaką reprezentuje Chris Martin z Coldplay. Niesamowity utwór, bardziej wypowiedziany, niż wyśpiewany. Jest w nim wszystko, czego można oczekiwać od lekko dołującej ballady o miłości. Cholernie ciężko będzie umrzeć z miłości. Szkoda. Myslovitz - Chciałbym umrzeć z miłości

Maanam – Cykady na cykladach

Nie ma za bardzo nad czym się głowić. Żeby tak śpiewać utwór, który teoretycznie jest o niczym, trzeba posiadać kawał dobrego instrumentu. I doskonałą dykcję. Dla mnie numer sztandarowy, po takich brzmieniach rozpoznaje się estetykę Maanamu.Maanam - Cykady na cykladach

Varius Manx - Ruchome piaski

Cholernie życiowy tekst i po raz kolejny niezapomniane lata 90-te. Gdy dorastałam, piosenka kojarzyła mi się z wszystkimi polskimi, dobrymi filmami, z których poprzedni nigdy nie przypominał kolejnego (tak, do naszej współczesności piję). Takie rejestry, w jakich bawi się Kasia Stankiewicz mają budzić emocje. I budzą, choć dziś z zupełnie innych powodów. Ale to zachowam już tylko dla siebie.Varius Manx - Ruchome piaski

Akurat do prostego człowieka

Julianowi Tuwimowi udało się stworzyć tekst, który mimo znacznego upływu czasu ani trochę nie stracił ze swego przesłania. Obecnie daleko nam do dekadentów ale nadal wiemy, że „nasza jest krew, a ich jest nafta”. Grupa Akurat podjęła się wyśpiewać ten manifest i wyszło im to na plus. Mieszanka ska, punka i rocka w Polsce zadomowiła się na stałe. Dobre frazowanie i przejmujący głos wokalisty sprawiają, że ilekroć słucham tego utworu odczuwam tuwimowską, społeczną niesprawiedliwość. Akurat - Do prostego człowieka

Kasia Stankiewicz – Schyłek lata

W zestawieniu kolejny raz pojawia się Kasia Stankiewicz, tym razem solo. Piosenka o zabarwieniu nieco chilloutowym, podobnie jak teledysk. Idealna dla zakochanych i do rozmyślania. O ile jesteście choć trochę romantykami. Jeśli nie – odpuście sobie (i tak nie skumacie) i przejdźcie do „Suki” Chylińskiej.Kasia Stankiewicz - Schyłek lata

Chylińska Suka

Agnieszki w wersji blond nie kupuję. Może i macierzyństwo zmienia ludzi ale tak naprawdę to show business i wymagania grupy ITI kreują dzisiejszą Agę. Zarabiać w kryzysie trzeba w każdy możliwy sposób. Osobiście uwielbiam cały album, z którego pochodzi ten numer. Bezkompromisowość, pewność siebie, bunt, rozdarcie, a jednocześnie ogromna wrażliwość i czułe serducho. To wszystko oddaje głos Agi, która potrafi warknąć, jak należy ale i podrasować nuty delikatnym wibratem. Chylińska - Suka

Hey – Cisza, ja i czas

Genialna autorka tekstu, niechlujny, powiedzmy – hipsterski wokal – prostota, prawdziwość i normalność tekstu nie do opisania. Magiczne umiejętności Nosowskiej to nie tworzenie Bóg wie jakiej liryki, lecz pisanie w kilku słowach o rzeczach, z którymi żyjemy. Lekkie ale elektryzujące, gitarowe riffy, „pa, pa, pa” w refrenie i już mamy hit. I to nie jeden. Na muzyce Hey wychowuje się już kolejne pokolenie. Bo kto nie lubił sobie sam na sam ponucić, wypić kawkę i troszkę zajarać, gdy rodzice nie widzieli? Hey - Cisza, ja i czas

Wilki - Cień w dolinie mgieł

Zdeklarowaną fanką zespołu jestem od roku 2003, gdy zakupiłam wydany wtedy album „4” jeszcze na … kasecie magnetofonowej. Barwa głosu Gawlińskiego totalnie mną zawładnęła i trwa to po dziś dzień. Posiadam całą dyskografię zespołu i trudno wybrać mi jedną, ulubioną piosenkę. Wilki nie znają słowa „powtarzalność”. To, co ujmuje mnie w ich muzyce to psychodeliczny klimat, przywoływanie obcych kultur, cudów, bogów i nawiązanie do ducha natury. W głosie Roberta znajduję wiecznego chłopca, romantyka i punkowego wariata. I niepokój o to, co zrobimy ze swym życiem, wybierając właściwą drogę.Wilki - Cień w dolinie mgieł

Lady Pank – Kryzysowa narzeczona

Pierwsze skojarzenie z piosenką to … pupa pani, występującej w teledyskuw postrzępionych spodenkach jeansowych przemykająca pomiędzy regałami w supermarkecie. Troche to taki powiew buntu i amerykańszczyzny, do której tęskniliśmy w siermiężnych czasach PRL-u. O co tu chodzi? Autor tekstu kryje się przed cenzurą, kpi sobie z rzeczywistości czy po prostu ma pretensje? „Kryzysowa narzeczona” w kontekście współczesności może budzić tak zwany „uśmiech pod wąsem z lekkim przekąsem”. W końcu wiąż żyjemy w kryzysie i wciąż w niewoli, tyle, że banknota.Lady Pank - Kryzysowa narzeczona

Trzy noce z deszczem

To żadne zaskoczenie, że znów nawołuję do twórczości lidera Wilków. Jedyny wokalista, którego utwory pomagają w chwili przypływu szczęścia i rozpaczy. Na płycie „Solo” wydaje się być on jeszcze bardziej przejmujący, bogatszy o nowe, życiowe doświadczenia. Piosenka mająca wymiar delikatnie mistyczny, uczuciowy jak nigdy dotąd. Polecam nie tylko słuchać ale i wnikliwie oglądać teledysk, gdzie wokalista występuje razem ze swoją żoną, Moniką. Osoba Gawlińskiego to doskonały przykład na to, że nie wykształcenie, a prawdziwa pasja umożliwia odniesie sukcesu.Gawliński - Trzy noce z deszczem

piątek, 4 października 2013

Za co kochamy „Sex w wielkim mieście”?

To niebywałe ale po opublikowaniu cytatu, wypowiedzianego w jednym z odcinków serialu przez Carrie, dotyczącego samotności i kupowania butów, na moim faceboookowym wallu, od razu status ten zalajkowało kilka kobiet. I jeden facet.

Serial uchodzić powinien za całkiem przeciętny, jakich Ameryka wyprodukowała setki. Scenariusz, fakt, na podstawie powieści, ale nie zawiera nic, co mogłoby nosić znamiona odkrycia - życie współczesnych, trzydziestoletnich kobiet. Jednak cholernie wciągające życie mają cztery przyjaciółki z New York City. Kochamy je za to, w czym do nas są podobne oraz za to, czego nie mamy, a chciałybyśmy. Te kobiety są od siebie totalnie różne. Romantyczka, intelektualistka, spec od PR i zakręcona felietonistka. Chcąc, nie chcąc, utożsamiam się z tą ostatnią, Carrie, która kocha pisać, a jej przemyślenia momentami są, mam wrażenie, wyciągnięte z mojej głowy. Założę się, że niejedna z Was czuje się też Charlottą i Mirandą lub (czego Wam życzę) Samanthą.

Te kobiety mają prawie wszystko. A my im trochę zazdrościmy tej lekkości życia i wydawania pieniędzy na szpilki od Blahnika. I niejednokrotnie kretyńskich, ale zabawnych przygód, podczas których mówią jedno, a robią drugie. I tego, że mają o czym opowiadać, z kim się spotykać i ciągle im mało życia. I pewnie jeszcze tego, że żyją totalnie innym światem, z amerykańskim akcentem, żółtymi taksówkami i kawą pitą wprost z ulicy. Aaa, nie wolno też zapomnieć o ich inspirujących, modowych wariacjach. Kultowy już serial dziś nie wzbudza większych emocji. Homoseksualiści, zdrady, trójkąty i rozmawianie o sexie wprost nie robi na nas większego wrażenia. Co innego w latach 90tych, gdy zaczęto jego produkcję. Wyobrażam sobie reakcje telewidzów, gdy Samantha opisuje przyjaciółkom smak spermy swojego nowego kochanka.

Osobiście serial ten uwielbiam za dwie sprawy. Pierwszą są oczywiście nieprzewidywalne bohaterki, którym daleko do ideału, które popełniają gafę za gafą i na własne życzenie stawiają się w kłopotliwych sytuacjach (skąd my to znamy, co?) oraz trafne dialogi i pointy, jakie stawia Carrie na końcu każdego ze swych felietonów. Poniżej moje ulubione cytaty z serialu:

Codziennie miliony ludzi cierpią na monogamię. Nie ma wynalezionego lekarstwa.

Czy my jesteśmy po prostu romantyczni inaczej, czy jesteśmy dziwkami?

Dlaczego pozwalamy, by to, czego nie mamy, psuło nam radość z tego, co mamy?

Jaja są dla faceta tym, czym torebki dla kobiet.


Czym jest uczciwość? Może za bardzo ją cenimy? Może wyznanie prawdy jest szczytem egoizmu, sposobem na rozgrzeszenie kosztem bólu zadanego drugiemu człowiekowi?

Nie da się uniknąć trójkąta. Nawet jeżeli jesteś jedyną osobą w łóżku, zawsze ktoś był w nim przed tobą.

Wszechświat może nie gra z nami fair, za to ma ogromne poczucie humoru.

Miłość to jedyna marka, która nigdy nie wychodzi z mody.

wtorek, 1 października 2013

10 ponadczasowych songów, cz. I

Muzyka jest wszędzie. Można porównać ją z zapachem – otacza Cię, dociera z najbardziej nieoczekiwanej strony, budzi wspomnienia, pobudza do działania, pomaga. Trudno wyobrazić sobie ciszę w centrum handlowym, tramwaju, telewizji, Internecie, a nawet w smartfonie. Muzyka to tak szerokie pojęcie, że trudno zamknąć ją w jednym określeniu. Dla każdego coś innego. Obecnie mam wrażenie, że tworzona po to, by po prostu na niej zarabiać, trochę na siłę. Do wniosku takiego doszłam po usłyszeniu (nie był to jeden raz) dubstepu w piosence o ogólnym sensie tekstu „jest impreza, są cycki, jest lans” zespołu stricte rockowego, dającego wielkie nadzieje w dobie polskiego, nowofalowego przewrotu. Takich przykładów jest sporo, ale dość dygresji. Poniższe piosenki z różnych względów zapadły mi w pamięć i w moich oczach (a raczej uszach) zyskały miano ponadczasowych. Dziś prezentuję zagraniczne hity. Nie spodziewajcie się tu melodii z „Titanica” ani Whitney Houston. Niestety nie umiałam wybrać absolutnego numeru jeden, dlatego piosenki ułożone są w kolejności alfabetycznej. Dorzucilibyście coś do tej listy?

Beyonce – Halo

Wielka diva, której fanką jestem od wielu lat. Moim skromnym zdaniem, jeśli Bóg istnieje to ta kobieta jest żywym na to dowodem. Piękna, przykuwająca uwagę. Poza tym skali mezzosopranu trzy i pół oktawy, przy jednoczesnym posiadaniu soulowego beltingu nie da się tak po prostu nauczyć. Albo to się ma albo się tego nie ma. A do soulowego śpiewania z odpowiednią barwą trzeba się po prostu urodzić. Choć sama jestem żywym dowodem, że skalę głosu można poszerzyć. Ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie. Wracając do numeru – delikatny i subtelny teledysk odzwierciedla wymowę piosenki. Dodajmy do tego wysokie rejestry, akompaniament na pianino i już mamy wrażenie, że unosimy się w przestworzach. Nie raz zdarzało mi się przy tym numerze popłakać. Beyonce - Halo

Cee Lo Green - F*ck you

Nie znam bardziej uniwersalnej nuty, mówiącej o zepsutych relacjach damsko-męskich. Piosenka, pomijając tekst, jest doskonałym poprawiaczem humoru. Lekka i przyjemna. Gorzej, jeśli jesteś Polakiem i próbujesz ją zaśpiewać, nie psując klimatu. Krótkie dźwięki połączone z angielskim - trudna sprawa. Cee Lo Green - F*ck you

Christina Aguilera – Fighter

Z przekazem piosenki tożsamia się niejedna kobieta, której w przeszłości ktoś złamał serce. W moim życiu Kryśka pojawiła się w najmniej odpowiednim momencie, a mianowicie w trakcie etapu uczęszczania do gimbazy. Wtedy zwracałam uwagę głównie na jej zwariowane stroje, w których promowała album „Dirty”. Dziś zachwycam się jej magnetyczną barwą, która brzmi dobrze zarówno w lekko rockowych numerach, do których zaliczyć można ten singiel oraz romantycznych balladach. Skala głosu Aguilery, zwłaszcza w momencie, gdy popisuje się rejestrem gwizdkowym – miażdżąca. Christina Aguilera - Fighter

Colplay –In my place

Wiadomo, że emocjonalna i „rozlazła” barwa Chrisa, który pozornie chce być nieco pod dźwiękiem, w klimatach indie rocka jest bezkonkurencyjna, więc o tym nawet nie wspominam. W wypadku tej piosenki wiele stanowi prosty i wymowny tekst oraz pojawiająca się pomiędzy solówkami gitarka. Coldplay - In my place

Frank Sinatra – Fly my to the moon

Było wielu, którzy chcieli zaśpiewać to z podobną gracją. Niestety, Frank był tylko jeden. Melodia złotych czasów, kiedy robiło się dobre cygaro i dobrą muzykę. Metrum tak sprytne, że do piosenki możesz zatańczyć foxtrota. Cudowna barwa, wyczucie i frazowanie. Niejedna kobieta, słuchająca Franka chce się w tej chwili przenieść na bankiet w tylu lat piędździesiątych i zatańczyć razem z nim. Frank Sinatra - Fly me to the moon

Jamie Woon - Shoulda

Nieziemski wokal, który uwiódł mnie już od pierwszych taktów. Właśnie ten remiks nadaje piosence klimat, który będzie modny nawet wtedy, gdy muzyka klubowa przestanie święcić triumfy na parkietach i w domowych głośnikach. Basy, szum morza i długie nuty kojarzą się z wakacyjnym klimatem.I ta melancholijna barwa, która jest w stanie wyśpiewać każde uczucie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że "Shoulda" jest idealnym uzupełnieniem ciepłego, romantycznego wieczoru na plaży. Zgadzam się i słucham po raz trzeci dzisiejszego dnia. Jamie Wonn - Shoulda (Sammy Chelly remix)

Janis Joplin – Piece of my heart

Tej pani nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Legenda „klubu 27”, obdarzona nieziemska chrypą i bluesowym feelingiem. Partrząc na jej zdjęcia i słuchając nagrań z koncertów mam marzenie, by choć na jeden dzień przenieść się w czasie do lat hipisowskich przewrotów. W piosence urzeka cały akompaniament, „zawijasy” dźwiękowe i naturalne wibrato, którego choćbym bardzo chciała, nie jestem w stanie odtworzyć. Wspaniałe jest to, że kiedyś śpiewało się po prostu, zwracając uwagę przede wszystkim na emocje. Masz wrażenie, że Janis chce naprawdę oddać Ci kawałek swego serca. W końcu blues to nie bel canto. Janis Joplin - Piece of my heart

Kings of Leon – Sex on fire

Kocham ich za charyzmę, rockandrollowe zacięcie i umiłowanie do alternatywy. Głos wokalisty i jego spacery po trudnych dźwiękach porównać mogę tylko do kolegi Chrisa Martina. W przypadku tego zespołu połowa sukcesu to charyzmatyczny wokal frontmana, drugie pół to wpadające w ucho riffy i łatwy do zapamiętania tekst. Jak sami się przyznają, inspirację do tworzenia hitów dało im Radiohead. I dobrze na tym wyszli, bo nie znam osoby, która nie nuciła pod nosem tego numeru. Kings of Leon - Sex on fire

Marylin Manson – The fight song

Opinie na temat wokalisty zespołu były zawsze bardzo skrajne, choć dziś jego wizerunek sceniczny i pomysły na umieszczanie czaszek, krzyży i krwi w piosenkach nie szokują tak bardzo jak w latach 90-tych. Mimo satanistycznych zapędów Brian ma genialny wokal, po prostu nie do podrobienia. Pomijając całą warstwę wizualną kawałek jest jednym wielkim powerem ze śmiałym, prowokacyjnym tekstem, który jednak daje do myślenia. Marlin Manson - The fight song

Michael Jackson – Heal the World

Twórczość króla popu to prawdziwa kopalnia ponadczasowych hitów, w których dotykane były przeróżne kwestie życia człowieka. Od nienawiści rasowej po miłość. Przyznaję się, że jego dyskografię znałam jeszcze wtedy, gdy nie był tak kultowy, jak obecnie. „Heal the World” z 1991 roku to hymn z uniwersalnym dla całego świata znaczeniem. Klimat delikatny, lekko bajkowy, w tonacji kołysanki, oparty na nutach takich, co to służą typowo do wzruszania. Końcówka, ze stopniowym podnoszeniem tonacji i towarzystwem chóru daje efekt gospelowej modlitwy. Mimo, że od czasu wydania piosenki minęło przeszło 20 lat, to i tak jego wymowa pozostaje niezmienna. Teledysk, choć dziś nie robi specjalnego wrażenia – na owe czasy to małe dzieło sztuki filmowej. Michael Jackson - Heal the world

Sade – Soldier of love

Genialna wokalista, potrafiąca połączyć jazz, soul, r’n’b w prawie każdym kawałku. Barwa jej głosu stworzona jest do budowania nastrojowego klimatu. Chwała jej za to, że w dobie dominacji muzyki elektronicznej nie próbuje robić tego na siłę. Od lat wierna jest swojemu klimatowi. Polecam mieć ten kawałek w smart fonie. Daje pozytywnego kopa, przynajmniej mnie. W twórczości Sade zaskakujące jest to, że piosenki są do siebie podobne ale to tylko pozory. Brawo. Sade - Soldier of love

Czytając ten ranking macie pewnie wrażenie, że „miękkie głosy” i nuty pisane po to, by wpływać na uczucia są moją specjalnością. Zagadza się, w końcu w każdym człowieku istnieją czynniki, dzięki którym coś lubi, a czegoś nienawidzi. Na mnie długie nuty wywierają najbardziej pozytywne wrażenie;)

piątek, 20 września 2013

Język polski jest ą ę.

„Język polski jest ą ę” to nazwa kampanii promującej używanie trudnych i niepotrzebnych znaczków, „ogonków”, którymi gardzimy, pisząc maile i przede wszystkim wiadomości sms. Celowo słowo sms zostało przeze mnie użyte w mianowniku i liczbie pojedynczej – a nuż tekst ten wpadnie w ręce samego profesora Bralczyka i, jako dyplomowana polonistka i dziennikarka, zostanę odpowiednio podsumowana.

O kampanii dowiedziałam się dziś. Trochę późno, bo stronka mówiąca o akcji wisi w sieci od dobrych kilku miesięcy. O czym to świadczy? Inicjatywa nie jest promowana na taką skalę, jak być powinna albo moja osoba zbyt mało czasu spędza przeglądając „świeżynki” z branży. Raczej to pierwsze.

O co chodzi w tej akcji? Promowany jest powrót do języka polskiego w pisowni, czyli używaniu „ś”, „ć”, „ń” i tak dalej w tworzeniu wypowiedzi pisemnych. Język polski jest tak skonstruowany, że w wypadku niektórych wyrazów dla ogólnego sensu wypowiedzi nie ma znaczenia ich pisownia, szczególnie, jeśli chodzi o tzw. zmiękczenia oraz pisowni ę „ó” i „u” oraz „ż” i „rz”. Wydaje mi się jednak, że kwestia braku zainteresowania różnicą w pisowni bierze się z problemu nieznajomości materii lub po prostu ignorancji sprawy, która w naszym codziennym życiu nie ma specjalnego znaczenia. Jako absolwentka studiów dziennikarskich mogę popisywać się znajomością przegłosów i palatalizacji słowiańskich ale nie w tym tak naprawdę tkwi problem. Problem tkwi w lenistwie.

Profesor Bralczyk na stronie akcji językpolskijestąę.pl ostrzega, że jeśli przestaniemy używać naszych specyficznych, trudnych do wymówienia początkującym w nauce języka polskiego obcokrajowcom, „szeleszczących” sufiksów, nasz język po prostu zubożeje.

Kto sms-uje ze mną, ten wie, że pisząc ten tekst kłamię. Tak, jestem hipokrytką. Wielokrotnie zdarza mi się pomijać polskie znaki. Ale nigdy w takich miejscach jak blog, oficjalny mail czy tekst naukowy. My, Polacy, pisząc, po prostu się spieszymy, a urządzenia mające usprawnić międzyludzką komunikację jednocześnie utrudniają nam poprawność wypowiedzi. Przypomnijmy sobie jak to było kilkanaście lat temu, gdy listy docierały do adresata w formie pisemnej. Naturalnym był fakt, że wszędzie tam, gdzie się powinno, były stawiane „ogonki”. Znam nawet przypadki, gdy sięgano wtedy po słowniki. Dla laików – słownik to coś w rodzaju Google Translator, tylko w formie papierowej.

Żarty na bok. W Waszym życiu na pewno zdarzą się takie sytuacje, gdy polskie znaki nabiorą ogromnego znaczenia.

Różnica pomiędzy robieniem laski i robieniem łaski? Zasadnicza.

wtorek, 10 września 2013

7 najbardziej przereklamowanych symboli

Znane są na całym świecie. Mimo, iż nie potrafisz tak naprawdę powiedzieć, czym jest symbol (i czym różni się od alegorii – standardowe szkolne pytanie) to zdajesz sobie sprawę, że otacza Cię całe ich mnóstwo. Pierwszym Twoim skojarzeniem będzie pewnie symbolika miłosna lub chrześcijańska, ale wystarczy przypatrzeć się Twojemu codziennemu życiu i prostym figurom geometrycznym, a nawet wysyłanym wiadomościom sms – wykrzywiona „buźka” symbolizuje niezadowolenie, uśmiechnięta – radość, i tak dalej.

Nie pora to ani miejsce, by oddawać się patetycznej wykładni symboliki polskości czy chrześcijaństwa oraz roztrząsać kwestię, w jaki sposób symbole zmieniały znaczenie dzięki działalności człowieka (najprostszym tego przykładem będzie swastyka). Chcę skupić się na tym, na ile poważnie podchodzimy do ich znaczenia w naszym życiu. Osobiście odnoszę wrażenie, że symbole nadal odwołują się do tradycji lecz traktowane są sztampowo, bezosobowo, w kategoriach „bo tak trzeba, bo tak się robi”. Oto kilka przykładów.

1. Serce. Chyba najbardziej nadużywany symbol. Nawet jeśli Cię nienawidzę, w komentarzu na facebooku pozostawię Ci serduszko. Nawet jeśli z drugą połówką jestem po to, bo samemu być głupio zamiast kropki w smsie postawię serduszko. Biedny jest ten nasz narząd wewnętrzny, katowany od strony fizycznej i psychicznej, a najbardziej musi mieć dość, gdy widzi swoją uproszczoną karykaturę spoglądającą ze sklepowych, walentynkowych witryn.

2. Welon. Biały, śmietankowy, ecru, wykończony hiszpańską koronką. Obojętnie jaki - jego założenie powinno iść w parze ze znaczeniem, jakie niesie. Welon to symbol tego, że wychodzisz za mąż, a zatem jesteś nietknięta w dosłownym znaczeniu tego słowa. Gdyby symbol ten brano pod uwagę serio, przypuszczam, że współcześnie ich produkcja byłaby mocno nierentowna. Szczególnie bezsensowna w przypadku par z dzieckiem lub tych, które po raz kolejny zakładają na dłonie obrączki.

3. Krzyż. Największa świętość chrześcijan, którą przywłaszczyła sobie najpierw moda haute couture, a kolejno moda uliczna. Krzyż jest wszędzie, w niezliczonych ilościach. Na bluzkach, spodniach, bransoletkach. Kolorowy, koronkowy, a nawet odwrócony. O co chodzi? Odwrócenie symbolu oznacza chęć zmiany energii, można więc zacząć snuć daleko idące domysły, że moda namawia nas do satanizmu (wtf?!). Czekam na chwilę, w której krzyże zaczną pojawiać się na stringach i skarpetkach. Od tego dnia zacznę wrzucać na bloga zdjęcia. I promise.

4. Chleb. Ważny, szczególnie w polskiej kulturze, symbol chrześcijański i literacki. W trakcie moich studiów i czytania literatury martyrologicznej (polska literatura jest w 80% taka) symbol ten pojawiał się notorycznie. Do chleba niegdyś miano szacunek, gdyż pamiętano czasy, gdy go nie było. Symbolizuje pracę ludzkich rąk i jedność. Jak traktujemy chleb? Dokładnie tak samo jak to, co symbolizuje. Współczesny, norwidowski „szacunek dla darów nieba” nie istnieje. Mamy go tak dużo, że bez problemu wyrzucamy, nie umiejąc się podzielić z kimś, kto naprawdę go potrzebuje. Tak na marginesie, nigdy nie odważyłam się na wyrzucenie kawałka chleba do śmieci.

5. Biel i czerwień, czyli flaga Polski. Super, że czujemy się patriotami w każdym miejscu i czasie, na każdym kontynencie. Nawet, gdy bierzemy udział w bójce kiboli daleko poza stadionem, z wymalowanymi plakatówkami flagami na policzkach i „ku..wa” na ustach. Hmm, a flaga to podobno nie tylko Bóg i ojczyzna ale i honor.

6. Pacyfka. Dla jednych symbol szatana, dla innych pokoju. W Europie znana za sprawą działalności ruchu hipisów, którzy wierzyli, że planeta Ziemia jest na tyle duża, że jest w stanie pomieścić nas wszystkich. Make peace, not war. Pacyfka używana pod każdą szerokością geograficzną na demonstracjach, wiecach, występuje w formie nadruków, wycinanek, lampionów. A wojny jak były, tak są nadal. Na chwilę obecną obklejenie całego Damaszku i Egiptu pacyfkami nie dałoby odpowiedniego rezultatu.

7. Święty Mikołaj. Jego skomercjalizowana sylwetka ma jedną wspólną ideę z tym, który był i żył. Wiadomo – prezenty. Poza tym chyba przywykliśmy do krasnoluda z wielkim brzuchem, długą brodą, otoczonego sforą sexownych mikołajek. Możecie takiego spotkać nawet w pornolu. O ile wiecie, gdzie szukać.

Kurde, właśnie uświadomiłam sobie, że w mojej szafie wisi bluzka w krzyże, a serduszkowe kartki walentynkowe przechowuję w szafce od liceum.

środa, 4 września 2013

Urodziny po dwudziestce – śmiać się czy płakać?

Założę się, że każdy z Was, moi Drodzy Czytelnicy potrafi wymienić takie momenty w swoim życiu, na które wybitnie długo się czekało i którym towarzyszyło charakterystyczne, do niczego nie porównywalne uczucie ciekawości. Ja w grupie tych momentów mogę wymienić oczekiwanie na smak komunijnego opłatka, pierwsze zaciągnięcie się papierosem, jak to jest być podchmielonym, prowadzić samochód i w końcu jak to jest mieć osiemnaście lat. Chwile odgrażania się światu, że w momencie osiągnięcia pełnoletniości będę robić dokładnie to co chcę i w taki sposób, jaki mi się podoba idą w niepamięć. Osiemnastka, mimo całej pompy jej towarzyszącej przychodzi tak samo normalnie jak każdy kolejny rok witany odgłosem otwieranego szampana. Teoretycznie każde kolejne urodziny powinno się obchodzić podobnie.

Tak jednak się nie dzieje, ponieważ tylko osiemnastka jest umowną granicą pomiędzy zostawieniem w tyle dzieciństwa i staniem się osobą dorosłą. Celebrować dwudzieste szóste urodziny? Bez sensu. Ani to starość, ani już młodość, a każdy dzień przybliża Cię do trzydziechy. To z kolei rodzi pytania, czy wszystko w tym życiu poszło tak jak należy, a jeśli czegoś mi brak, to czego?

Idąc dalej można popaść w czarnowidztwo, bo trzydziestka to kolejna granica, która weryfikuje to, co obiecywaliśmy sobie w okolicach osiemnastki. Paranoja, można popaść w obłęd. A podwójny będzie wtedy, gdy życzliwi Ci ludzie będą życzyć Ci tego, czego na danym etapie życia życzyć się powinno. Czyli w wypadku kobiety zbliżającej się do trzydziechy - męża , dziecka i domu z ogrodem. Kierując się tą droga logicznego myślenia, w momencie, gdy będę (daj mi Boziu) po 90tce, będą mi życzyć wspaniałej, hebanowej trumny? Bądźmy realistami - to perfekcyjny wiek na umieranie.

Kobiety w materii urodzin mają gorzej, nawet jeśli się do tego nie przyznają. Niestety na doświadczenie, siwe włosy i zmarszczki dodające powagi i charakteru nie wiedzieć czemu zasługują mężczyźni. Dla nas, kobiet, świat nie jest pod tym kątem łaskawy.

Każde życzenia, które otrzymuję z okazji urodzin cieszą mnie ale i zastanawiają. Największą i świętą rację mają Ci, którzy życzą mi spełnienia tego, czego sama sobie wymarzę. Marzenia są niezależne od metryki.

niedziela, 1 września 2013

Czy zaufanie to już naiwność?

„Że zaufanie to taka czarna świnia, w dzień jest, w nocy nie ma”

Bardzo trudne pytanie stawiam sobie w dniu pierwszego września. Zastanawiam się, czy jest ono w ogóle potrzebne, bo tak naprawdę z każdym napotkanym człowiekiem postępujemy inaczej. Jednym ufamy ze względu na np. łączące nas więzy krwi czy pozytywne pierwsze wrażenie, jakie byli na nas w stanie wywrzeć w momencie poznania. I odwrotnie, niektórym kompletnie nie jesteśmy w stanie zaufać, bo dochodzą do nas niechlubne plotki, komuś krzywo z oczu patrzy lub po prostu zapala nam się w głowie migający znak stop, mówiący „koniec z naiwnością, nie ufaj”. Często bywa też tak, że dzięki tym instynktom mijamy się z prawdą. I wtedy boli.

Granica między naiwnością, a zaufaniem jest moim zdaniem równie cienka, co bariera rozdzielająca perswazję i manipulację. Najprościej zobrazować sprawę przykładem. Załóżmy, że umawiasz się na randkę z nowo poznanym facetem. To fajny gość, szarmancki, normalny, jego gesty i sposób mówienia wskazują na dobre wychowanie. Szala przechyla się w kierunku zaufania. Jesteście na randce i przypadkiem zauważasz, podczas, gdy on chce w swoim smartfonie pokazać zdjęcie swojej fury, listę smsów, których adresaci są określeni żeńskimi imionami. Pierwsza myśl?

„Same dupy”.

Potem, choć nie od razu pojawia się standardowe, ironiczne stwierdzenie, a tak naprawdę pytanie: „Ile Ty masz znajomych”. Ile, nie ilu. I pytanie: To koleżanki czy potencjalne przyszłe lub byłe partnerki do czegostamkolwiek? Oczywiście musi Ci wystarczyć zapewnienie, że jesteś Ty i tylko Ty. Nie wyobrażaj sobie, że otrzymasz inną odpowiedź. Poprawność polityczna jest najważniejsza ( ja nazywam to związkowym PR). Tak naprawdę do Ciebie należy decyzja, czy uruchomisz serce, czy rozum. Serce każe Ci bezwarunkowo zaufać i ten stan będzie trwał, dopóki ukochana osoba nie popełni karygodnego wykroczenia – choć jak znam życie, i to będziesz w stanie wybaczyć. W momencie, gdy do głosu dojdzie rozum uświadomisz sobie, że możesz być dla drugiej strony jedną z wielu opcji, a przy każdym momencie, w którym wybaczasz, mówiąc „kocham” Twojemu szczęściu będzie spadać kolejny kamień z serca i jednocześnie będzie rosnąć politowanie dla Twojej naiwności. Posługując się rozumem zdasz sobie sprawę, że kolejnej randki nie będzie. Gorzej dla Ciebie, jeśli to naprawdę nic nie znaczące żeńskie imiona, które rzeczywiście przypadkowo skumulowały się jedno pod drugim.

Na pewnym etapie życia każdy zdaje sobie sprawę, że nie jest prosto z euforią typową dla nastolatka wchodzić w relacje damsko – męskie. Będąc maniakalnie podejrzliwym burzymy to, co dopiero wzbiło się od fundamentów, a ufając bezwarunkowo możemy utknąć w labiryncie cudzych kłamstw. Szkoda, że to nie matematyka, gdzie pod równanie podstawiasz konkretne dane i na miejsce iksa wychodzi klarowne rozwiązanie. Życie zawiera więcej niewiadomych.

czwartek, 29 sierpnia 2013

Kobiety wolą chamów

Dlaczego im bardziej się starasz, tym gorzej jesteś traktowany? Gdzie jest kobieca wdzięczność?

Dla mężczyzny białe jest białe, a czarne to czarne. Przyznaję, panowie, czasami mówimy jedno, a robimy drugie. Myśląc o wizji wymarzonego związku i dzieląc się tymi refleksjami z koleżankami wśród cech pożądanych u mężczyzny doceniamy troskę, czułość, dawanie poczucia bezpieczeństwa, no i satysfakcję w sypialni. Pragniemy wybrać osobę, która będzie dla nas idealnym partnerem i podporą do końca życia, w czasach, gdy kariera legnie w gruzach lub rozmiar 38 okaże się dla nas zbyt mały.

A wybieramy chamów. Takich, co to bez ogródek powiedzą, że jesteś gruba i żeby „coś” z tego było musisz schudnąć, typów spod ciemnej gwiazdy, którzy nie wiadomo skąd przyszli i gdzie pójdą, facetów z niemałym przebiegiem, współczesnych rockandrollowców. Sorry, to wy dziewczyny wybieracie, bo u mnie wjazd dla takich zamknięty na zawsze. Nie urodziłam się po to, by być męczennicą. Słoneczna aureola nad głową nie pasuje do mojego image’u.

Dlaczego kobiety zostawiają porządnych facetów dla wybrakowanych egzemplarzy?

Odpowiedzi mam kilka, choć każda sprowadza się do jednej zasadniczej – natura. Zobaczcie, jak to się odbywa w przyrodzie. Samicę prawie zawsze się po prostu bierze, bez zbędnych pytań, a ona z natury ulega. Kobiety lubią być uległe, bo tak stworzyła ich matka natura. Do bycia zależną.

Po drugie, nie od dziś wiadomo, że satysfakcji kobiecie nie daje to, co już ma. Ona wciąż poluje. Nawet jeśli partner będzie niebiańsko łagodny i spełni wszystkie zachcianki zawsze czegoś będzie jej brak. W tym momencie pojawi się tytułowy „cham”, który przerywa sielankę i daje jej właśnie to, czego nazwać nie umie. A potem sobie odejdzie, pozostawiając ją z wyrytymi na płatach mózgu słowami krytyki. O to w tym ambarasie chodzi. Kobieta uwielbia myśleć i analizować słowa przytyku. Cierpienie to chyba proces zaprogramowany specjalnie dla płci żeńskiej. Podobnie jak chęć znalezienia uczuć innych niż bliskość i stabilizacja. Porównać można to do wykresu z wariografu. Im częściej igła będzie drżała, tym dla kobiety lepiej.

Trzecia kwestia oparta jest na ogólnoludzkiej zasadzie, że im bardziej zależy Tobie, tym drugiej osobie wręcz przeciwnie. Więc jeśli logicznie zakładamy, że odrobina bezczelności (nie mylić z ze skrajnym chamstwem) w wykonaniu mężczyzny mu nie zaszkodzi, kobieta odbierze to jako odpuszczenie i sama zacznie się starać. Taki bumerang.

Kiedy zapytasz przeciętną kobietę, co takiego jest w złych chłopcach, ona najpierw króciutko zamyśli się, potem uśmiechnie się i prawdopodobnie odpowie: „Nie wiem”. Prawdziwą odpowiedzią będzie właśnie uśmiech oraz to, co w tym momencie sobie wyobraża, choć nazwać tego nie potrafi.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Zakładając, że jutro zniknę...

Tak mi beztroski brakuje dziecięcej

Ciążą mi szkielet, mięśnie i myśl

Duchem nie zlecę powyżej sufitu


Hey, Co tam

Wyobraź sobie, że to jest właśnie ten dzień, w którym dowiadujesz się, że kolejny będzie Twoim ostatnim. Wiadomość tę przyjmujesz po prostu, tak jak informację o odejściu od Ciebie kobiety lub fakt, że Twój ukochany pies został rozjechany przez samochód. Sposób przyjęcia informacji i przetworzenia przez szare komórki taki sam lecz przemyślenia inne. W przypadku odejścia ukochanej miesiącami możesz rozstrzygać, co z Tobą nie tak, czworonożnego przyjaciela znów znajdziesz, choćby w schronisku.

Z wiadomością o tym, że Twoje JA niebawem przestanie istnieć nie masz czasu się pogodzić. Nie ma szans pożegnać się ze wszystkim tym, co kochałeś i szanowałeś. Co zrobisz, wiedząc, że czasu jest tak niewiele? Pomyślisz, że tak naprawdę nigdy nic nie znaczyłeś, niczego nie dokonałeś a po Twoim odejściu mało kto będzie Cię wspominać. Lub przeciwnie, stwierdzisz, że zrobiłeś dokładnie to, co chciałeś z odpowiednią dozą szaleństwa.

Zakładając, że życie nietrwałe i kruche – co ja zrobiłabym?

Pojechałabym tam, gdzie zawsze chciałam.

Kupiłabym to, przed czym zawsze się wzbraniałam.

Powiedziałabym bez skrupułów komu trzeba i co trzeba. Nie po to, by się wyżyć lecz po to, by sami sobie dali szansę na zmiany.

Doceniłabym wartość zwykłych, prostych gestów.

Zdjęłabym wszystkie maski pozorów i niedopowiedzeń.

Przyznałabym, że po prostu zawaliłam.

Nauczyłabym się nazywać uczucia.

Powiedziałabym Tobie, jak bardzo mi zależy.

Trudno wcielić to w życie, gdy wiesz, że nic Ci nie grozi. Bądź jednak pewien, że ta mała apokalipsa kiedyś nastąpi, bo oprócz podatków jedyną w życiu pewnością jest śmierć. Może więc warto założyć, że nastąpi to jutro?

piątek, 9 sierpnia 2013

Ładni mają lepiej

Los pięknych kobiet jest nieszczęśliwy, wybitni mężczyźni rzadko bywają urodziwi. (przysłowie chińskie)

Idziesz sobie spokojnie ulicą. Jesteś atrakcyjną kobietą, wiesz o tym. Te spojrzenia mężczyzn w każdym możliwym wieku, zazdrosne miny kobiet. To jest to, co daje Ci poczucie wyższości. Idziesz z podniesioną piersią, uśmiechasz się, spławiasz kolejnego niewiernego, dostajesz pracę zgodną z tym, co chcesz robić w życiu. Mało co jest Cię w stanie powstrzymać przed własnymi pragnieniami.

Brylujesz w towarzystwie. Twoi koledzy kierowani pobudkami czystej zazdrości podszeptują, że wolisz chłopców. Chodzi im o te kolorowe szmatki, nienaganną fryzurę, trzydniowy, pozornie niechlujny zarost, biceps tam gdzie trzeba (bynajmniej na brzuchu). Nie ma problemu, by zagadać do długonogiej blondynki tańczącej przy barze. A potem również do jej koleżanki.

Bosko, co?

Słabe jest to, że to wszystko, co dostałaś/ dostałeś nie zawdzięczasz sobie tylko szczęściu, które uśmiecha się do Ciebie głupkowato. Dobre geny to coś, na co wpływu nie mamy. Niestety. Materiał genetyczny poddajesz obróbce i powstaje gotowy produkt, na który popyt jest znaczny. Dla reszty świata mam dobrą wiadomość – zawsze pozostaje intelekt, cudowny charakter i działalność naukowa. Bo to Wy, intelektualiści twierdzicie, że wygląd nie ma znaczenia. Podobnie jak nie szata zdobi człowieka. Ikony popkultury takie jak Marylin Monroe były po prostu … ładne. Poza mówieniem na wydechu i jednym filmem „Pół żartem, pół serio” niewiele w jej życiu wyszło tak jak powinno, a mimo to współcześnie spotkać możemy ją nawet na fototapetach z hipermarketu.

Fajnie, gdyby przeznaczenie czy tam Bóg dzielili ludzi na skrajnie ładnych i skrajnie mądrych. Ja chyba wybieram bycie skrajnie ładną. Trzeba ułatwiać sobie życie. Później powoli i konsekwentnie, poprzez cudze łożko, pościel i limuzynę można stać się skrajnie mądrą i przede wszystkim skrajnie bogatą.

niedziela, 21 lipca 2013

Jak się poznaliście? A tak, przez przypadek…

„Zbiegi okoliczności są wymysłem ludzi, którzy nie wiedzą, co robić z życiem. Jak tylko coś idzie źle, czują się bezradni. Jak idzie dobrze, szukają wyjaśnienia, dlaczego idzie dobrze. Brakuje im odwagi, żeby powiedzieć sobie: „To i to przydarza mi się dlatego, że jestem taki, jaki jestem”.

Słowa te, autorstwa Zorana Dvenkara, fajnie oddają istotę sprawy. Żałuję, że dopiero teraz sięgam po jego thrillery. Jak to jest ze zbiegami okoliczności, przypadkami? Temat dobry na rozprawkę.

Wierzycie w coś takiego jak przeznaczenie? Poznałeś dziewczynę lub chłopaka, ponieważ wcześniej znałeś jego brata/ siostrę/ koleżankę/ ex. Zakochujesz się i nagle w całej naiwności i miłosnej euforii stwierdzasz, że to przeznaczenie. W końcu musieliście na siebie trafić, bo było to zapisane. A ja mówię, że owszem, że musieliście, ponieważ mając taki, a nie inny krąg znajomych w końcu wszyscy wzajemnie się ze sobą zetkną. I która opcja jest poprawna? Czy w naszym życiu cokolwiek zdarza się tak, jak sobie sami wymyślimy?

Oczywiście, że nie. Jedno wydarzenie powoduje kolejne, z pierwszego problemu wyrasta kolejny. Co nie znaczy, że naturalną kolej losu należy obarczać znamionami przeznaczenia. Życie ludzkie można porównać do infantylnych psychotestów z czasopism dla pań w formie drzewka, gdzie odpowiedzi na pytania prowadzą do kolejnych, a te do kolejnych i w końcu dochodzisz do rozwiązania.

Druga strona medalu wprowadza pewien niepokój, bo historia ludzkości udowadnia, że wszystkie genialne odkrycia są dziełem przypadku. Począwszy od mitycznego już jabłka Newtona, po wynalezienie jeansów. Notabene, pomyśl, co byłoby, gdyby udał się planowany w trakcie II wojny światowej zamach na Stalina, a Hitler „przypadkiem” nie został znieważony przez wiedeńskiego Żyda.

Pytanie pozostaje nadal otwarte.

sobota, 13 lipca 2013

Jakie słowo łączy zwierzę i Polaka?

W dniu dzisiejszym chyba każdy odpowie poprawnie – rzeź. Zbiegiem lub niezbiegiem okoliczności politycy na temat znaczenia i kontekstów użycia tego słowa obecnie sprzeczają się z świecących coraz większymi pustkami sejmowych trybun. Siedemdziesiąta rocznica zbrodni na Wołyniu. Wielu z nas nawet nie zdaje sobie sprawy, jak mogło to wyglądać, a co gorsza pięćdziesiąt procent z nas nie wie, co to Wołyń. Wzmianki podręcznikowe opisują to jako, trwające rok czasu „zjawisko”, które nie było niczym innym jak przejawem doszczętnej nienawiści międzyludzkiej dla spełnienia własnego interesu.

Trudno powiedzieć wprost, że zabicie bliźniego w liczbie ponad sto tysięcy, podpalając go podczas modlitwy w kościele lub przebijając widłami to nie przejaw ludobójstwa w najczystszej postaci, zwłaszcza jeśli nie widziało się tego na własne oczy. Nie to pokolenie ma prawo oceniać, jakie znamiona miała ta zbrodnia. Zwłaszcza, jeśli to samo pokolenie hipokrytycznie milczało 20 lat wcześniej. A tak na marginesie – od kontekstów i słowotwórstwa są tacy ludzie jak pan Miodek i Bralczyk. Politycy są (podobno) od działania.

Nasi dyktatorzy czy demokraci (sami wybierzcie właściwe słowo) uwielbiają banały. A zabawa jest podwójnie fajna, jeśli na sejmowej wokandzie pojawia się ich kilka w ciągu jednego dnia. Głosowanie o uznaniu masowych mordów na Wołyniu za ludobójstwo śmiesznie zbiega się z decyzją o braku dopuszczania do uboju rytualnego zwierząt. Zwierzęta cierpią niewątpliwie katusze, gdy żywcem podrzyna się im gardło ale jeszcze bardziej cierpi nasza gospodarka, gdy handel międzynarodowy leży i kwiczy jak ta zarzynana świnka. A co za tym idzie, cierpimy my, wkurzony coraz bardziej naród.

Rozumiem romantyczne korzenie i szlachecką dumę ale trochę pragmatyzmu nie zaszkodziłoby. W 1943 roku Polacy zamieszkujący Wołyń nie pragnęli żyć. Oni chcieli zginąć w taki sposób, by jak najmniej bolało. Nie wiem, jak to jest ze zwierzętami ale my, pokolenie spisane na straty nie chcemy mieć gorzej niż nasi bracia mniejsi, zdychając „na raty”.

piątek, 28 czerwca 2013

Książka narzędziem walki z głupotą

Dość pisania o bezbarwnym życiu, nieszczęśliwej miłości, męskich słabostkach i fałszywych koleżankach. Mimo, iż zdanie powtarzane w dzieciństwie przez moją mamę – „Książka najlepszą przyjaciółką” – brzmi jak mądrość pierwszoklasisty, chcąc nie chcąc, rację rodzicielka miała.

Tytuł wpisu niefortunnie nawiązuje do formuły pracy magisterskiej. Ba, temat ten dobry jest nawet na rozprawę doktorską. No, bo ja nie rozumiem zatwardziałych wrogów czytelnictwa. Jestem książkocholikiem, to fakt ale i na tyle elastyczną osobniczką (nie w sensie dosłownym), że jestem w stanie zrozumieć, że ktoś czytać nie lubi. Co nie znaczy, że rozumiem, że nie czyta wcale.

Większość z Was, książkowi wrogowie, nie zdaje sobie sprawy, że gdyby nie księgi przepisywane przez mnichów gdzieś tam w średniowieczu w zimnych, klasztornych murach po dziś dzień nie wiedzielibyście jak wygląda samochód, samolot, murzyn czy Antarktyda. Wszystkiego nie da się przekazać ustnie, sorry. A Wasze ukochane kinowe produkcje to nie tylko nowatorskie pomysły, to przede wszystkim odwzorowanie historii z papieru. Nawet scenariusz serialu to książka. Papierowa, elektroniczna ale zawsze książka. Nawet moje wypociny są nędzną podróbką książki.

Wszystko sprowadza się do książki. Na własnym przykładzie odkryłam, co literatura wyprawia z mym stanem ducha i pomysłami na życie, o słowotwórstwie i dowcipie nie wspominając. Poza tym obiecałam sobie zakup jednej książki na miesiąc. Takiej, która naprawdę mnie zainteresuje. Przed której lekturą będę widzieć tylko nędzną okładkę z literkami, a po jej przeczytaniu całą historię zamkniętą w osobliwej bazie uczuć z nią związanej. Książka naprawdę może szarpnąć Twoim wnętrzem. Wystarczy tylko odrobina skupienia i przełamania się.

Książka nie jest dla sztywniaków. A nawet jeśli, to ja lubię sztywniaków, kujonów i intelektualistów. I z takim, co nie zna Andrzeja Kmicica czy Gerwazego na pewno nie umówię się na kawę. To chyba najbardziej przekonujący argument, by nie śmiać się z czytających.

czwartek, 13 czerwca 2013

Jak pozbyć się mężczyzny? Tanio i skutecznie.

Dziwny tytuł, prawda? Mnie samej przypomina reklamę w swej najbardziej pierwotnej postaci i brzmi jak slogan promujący płyn do mycia naczyń. Właściwie nie wiem nawet, do kogo jest skierowany, bo przecież facet współcześnie to towar deficytowy, trudniejszy do odnalezienia niż legendarny święty Graal. A jednak są takie „amazonki”, które mają tego towaru w nadmiarze. Kręcą się, ślinią, żyć nie dają. Może trudno w to uwierzyć ale nie każda z nich potrzebuje pierwszego z brzegu okazu muchomora. Część woli jeść prawdziwki. Poniższe rady, jak się pewnie domyślacie, powinny zneutralizować muchomorki.

Wracamy do zasadniczego pytania? Jak się pozbyć mężczyzny?

1. Pamiętacie, jak w „Friends with benefits” Mila grozi Justinowi, że jeśli on nie zgoli zarostu na twarzy to ona nie ogoli się TAM? Możesz powtórzyć tę scenę z małą zamianą ról, oświadczając, że im więcej Twojego owłosienia TAM tym lepiej. Mniejsze ryzyko przedostawania się bakterii i takie tam. Dodatkowo możesz powołać się na wczesną Madonnę, bo ona miała odwagę, by z owłosionym ciałem pozować przed obiektywem.

2. Oznajmiasz, że jesteś katoliczką. Ortodoksyjną – o ile ten przymiotnik nie jest zarezerwowany wyłącznie dla Żydów. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie uznajesz żadnych środków antykoncepcyjnych, a sex służy Ci wyłącznie w celach prokreacyjnych. Nie muszę chyba dodawać, że jedyną akceptowalną przez Ciebie pozycją jest klasyczny „misjonarz”.

3. Za każdym razem, gdy zaczniesz mówić o swoich rodzicach rozpływaj się nad ich dobrocią i chęcią posiadania odpowiedniego materiału na męża dla ich ślicznotki. Przy tym zaznaczaj, że nigdy nie opuścisz rodzinnego domu, bo Twoje miejsce jest przy mamusi i tatusiu.

4. Opowiadasz o swoim fascynującym życiu w męskim towarzystwie. Tak naprawdę liczbę faktycznych, łóżkowych partnerów mnożysz razy cztery, a iloczyn wypowiadasz mimochodem i ze wstydem. Bo to za mało, żeby się chwalić. Przy tym możesz oznajmić, że od czasu do czasu lubisz umówić się na przyjacielski sex z „takim fajnym kolegą” i że Twojemu nielicznemu gronu dotychczasowych chłopaków to nie przeszkadzało.

5. Kłam. Notorycznie i w taki sposób, by te kłamstwa jak najszybciej biegły na swoich krótkich nogach.

6. Mówisz, że sex może dla Ciebie nie istnieć. To bardzo uciążliwa i niepotrzebna sfera życia, z której tak naprawdę powstają tylko konflikty, a nawet choroby, gdyż podczas aktu seksualnego mieszają się wydzieliny różnej maści. Ba! One mieszają się już podczas pocałunku! Więc tego też robić nie będziesz.

7. Zaznacz, że kochasz pić i robisz to na każdej imprezie. Niech nie liczy, że będziesz służyła mu za szofera. Dzięki solidnemu narąbaniu jesteś bardziej kontakowa. No i łatwiejsza.

8. Koniecznie przekaż mu (najlepiej podczas wspólnego posiłku), że nie rozumiesz całej tej afery z dbaniem o figurę, ćwiczeniami i cellulitem. Im więcej kochanego ciałka tym więcej. Ty na pewno nie zrezygnujesz z tradycyjnego sposobu odżywiania. Takie fałdki wypływające zza koszulki są słodkie.

9 Jesteś tradycjonalistką. Uważasz, że do szczęścia potrzeba Ci kuchni. I w sumie tylko kuchni. Niestety, to w zadziała tylko na pewien odsetek mężczyzn.

Jeśli żadnen z powyższych tanich sposobów nie skutkuje to facet, na którego trafiłaś musi być naprawdę pod Twym urokiem. Olewa Twoje beznadziejne argumenty, w dodatku dodatku zerżnięte od jakiejś sfrustrowanej blogerki. Może jednak warto, byś dała mu szansę?

wtorek, 28 maja 2013

Perfekcjonistka ma gorzej

Porównajmy dwie sytuacje.

Gdzieś tam, za górami, za lasami żyją sobie dwie kobiety. Pierwsza z nich wstaje z łóżka myślą, że zaczyna się nowy dzień. Nowy dzień to nowe wyzwania, które należy wykonać socjalistycznym sposobem. Czyli 500% wykonanej normy. Po kolei – należy najlepiej ugotować, posprzątać, wyprowadzić psa na spacer, pokochać się z mężem, wpoić dziecku kilka zasad. Trzeba to zrobić najlepiej. Najlepiej, jak tylko się da. Bycie najlepszą nie jest wcale takie fajne i kobieta doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Każdy podany posiłek, każdy odkurzony dywan okupiony jest setką pytań, czy aby nie dało zrobić się tego lepiej/ zdrowiej/ bardziej nowatorsko/ profesjonalnie i bóg miły raczy wiedzieć jeszcze jak. Powszechnie wiadomym jest, że nie można być najlepszym we wszystkim, bo życie zawiera tyle aspektów, że po prostu się NIE DA. Skoro nie można w czymś być naprawdę dobrym to może lepiej się wycofać?

Druga bohaterka mojej nieudolnej bajki o codzienności także zaczyna nowy dzień. Podobnie jak pierwsza doskonale zdaje sobie sprawę, że czeka ją szereg obowiązków. I tak zaczyna po kolei je odhaczać. Po prostu to robi. Wie, że zupa pewnie i tak będzie za słona, a dom nie do ujarzmienia ale coś zrobić trzeba, skoro zakłada się przeżyć kilka następnych dób.

Jak sądzisz, który z powyżej przedstawionych przykładów jest bliższy temu, by osiągnąć perfekcjonizm?

Przyzwyczaiłyśmy się do perfekcjonizmu, bo tylko ideał jest w stanie być docenionym przez masy. Sukces odnoszą perfekcyjne panie domu, perfekcyjne liderki i przywódczynie, kobiety o perfekcyjnych proporcjach. Zazdroszczę tym, którzy stworzyli sobie własny ideał samego siebie. Taki bardziej przyziemny ale możliwy do zrealizowania. Bycie idolem dla samego siebie to wyzwanie, bo nie zdajemy sobie sprawy z własnych ograniczeń i czynników zwyczajnie od nas niezależnych, jak miejsce i czas urodzenia, czy możliwość spotkania z odpowiednimi osobami. „Martwe punkty” osobowości powinny dla każdej perfekcjonistki stać się karmą. W przeciwnym wypadku stale będzie jej źle. A innych do siebie łatwo zrazić. Paradoksalnie właśnie perfekcjonizmem.

sobota, 18 maja 2013

podobno mamy jedno życie

Zawsze dzieje się tak, że gdy na ekrany kin wchodzi skomercjalizowana wersja (3d, 5d, 8d) słynnej powieści, każdy sięga po tę książkę. Pewnie dlatego, by idąc do kina lub z niego wychodząc poczuć się ekspertem, który wie, co ogląda. Nawet ja tak mam. Nie widzę innego powodu sięgnięcia po „Wielkiego Gatsby’ego” Fitzgeralda. Przykre, że nie ma wyjątków i po równo z każdej powieści otrzymujemy ekranową ekspansję hedonizmu w postaci amerykańskich, białych uśmiechów.

Do sedna. Książki należy czytać od końca. Jeśli ostatnie zdanie Cię nie zaintryguje nie myśl, że zrobi to pierwsze. U Fitzgeralda brzmi ono tak:

„Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość”.

To wyjaśniałoby hedonistyczne podejście do życia i kształtowanie nowego społeczeństwa w czasach prohibicji. Powiecie, że dziś nie da się tak żyć. Da się, o ile sam tego chcesz. Jeżeli masz jakiekolwiek przeszkody, po prostu je odrzuć. Nie dostaniesz kolejnej szansy, chyba, że wierzysz w reinkarnację. Naszym podstawowym błędem jest powrót do przeszłości i porównania, którym pozornie staramy się nie ulegać. Niedomknięte rozdziały, chowane urazy i lęki budują ich nowe, bardziej skomplikowane stadia przypominające choroby nieuleczalne. A potem dziwimy się, że nie nadajemy się do szczęśliwego świata, a optymizm jest przereklamowany. Tak naprawdę jesteśmy zgrają małych tchórzy, którzy boją się, że będzie gorzej niż jest.

Żyjesz dokładnie tak jak chcesz. Lub żyjesz tak, jak Ci wygodnie. A jeżeli żyjesz tak, jak nie chcesz musisz lubić sado maso.

Zamiany są dobre. Co Cię powstrzymuje?

Pomyśl, a ja wracam do czytania Fitzgeralda.

wtorek, 7 maja 2013

9 typów kobiet XXI wieku

Inspiracją do stworzenia dzisiejszego tekstu są filozoficzne rozmowy z pewną osobą płci przeciwnej (pozdrówki), z których to zawsze wyłania się identyczna pointa: „Baby są jakieś inne”. Postanowiłam ułatwić niektórym zrozumienie i możliwość podjęcia odpowiednich kroków, klasyfikując damskie, skomplikowane natury.

Lecimy.

1. Kobieta „jestem singlem i dobrze mi z tym”

Silna, zdecydowana, wiedząca, czego chce. Sama wybiera liczbę kilogramów swego ciała, pracę i facetów. Rzecz jasna facetów do łóżka. Singlowanie pozostaje na pierwszym planie. Małżeństwo z nią jest baśnią, filmem fantasy. Liczy się samospełnienie i zdrowy egoizm, który w zawiłych fazach prowadzi do powstania kobiety nr 3.

2. Kobieta „jestem singlem i dobrze mi z tym, a tak naprawdę każdej nocy płaczę w poduszkę z powodu braku miłości”

Jedyną różnicą, jaka występuje między typem nr 2 i typem nr 1 jest doskonała umiejętność aktorska niskiego lotu. Bo od kiedy spektakl zagrany przed koleżankami nagradzany zostaje brawami?

3. Kobieta „nie jestem starą panną. Kiedyś nazywało się to singlem”

Kobieta nr 1 po upływie czasu. Bo były inne czasy. Ciężkie i trudne. Potop szwedzki, zabory, niewola i te sprawy. Zbyt dużo spraw, by za właściwym uznać założenie rodziny. No i zaufanie, którego brak. Za to teraz może ufać książkom i rybkom akwariowym.

4. Kobieta „kocham Cię Kochanie Ty moje i muszę napisać to na wallu”

Tak, żeby cały świat się dowiedział, że potęga miłości jest wielka. Że jest w stanie przezwyciężyć wszystko. Nawet wasze regularne kłótnie i zdrady.

5. Kobieta „jestem kobietą i dość”

To przykre pisać o tym, ale skoro szczerze, to szczerze. Tak, takie kobiety jeszcze istnieją. Z drugiej strony fajnie nie poszerzać horyzontów, nie mieć nic do powiedzenia i nie być sobą. Życie jest po to, by sobie odpocząć.

6. Kobieta „jestem Twoją przyjaciółką i dobrze Ci życzę”

Aż prosi się o dedykację. Jednak trudno przywyknąć do dedykowania jednego tekstu wielu osobom. Ktoś mógłby poczuć się pominięty. Wiem, że przyjaciółka życzy mi najlepiej, odbijając mi mężczyznę lub obsmarowując mnie za moimi plecami. Do tego dołożyć należy ewangelicką „belkę w oku”. Oby spadła jej na głowę.

7. Kobieta „jestem sfrustrowana i napiszę o tym”

Na blogu naturalnie. To najlepsze miejsce, by wylać całą swą rozpacz. Przygotujcie się więc na artykuły o facetach – dupkach i miłości, o którą walczyć trzeba. Żartowałam. Spać należy w łóżku, nie przy komputerze.

8. Kobieta „mam 17 lat i cycki”

Nie zawaham się ich, o zgrozo, wyeksponować i użyć. Dziwi się potem żeńska część gawiedzi, że oni preferują szybkie samochody i bary szybkiej obsługi. Szybkie kobiety ich do tego przystosowały.

9. Kobieta „mam jaja i sobie radzę”

A przy tym normalny dom, rodzinę, pracę, zero dewiacji i skłonności samobójczych. Ku ukojeniu waszych oburzonych mózgów oświadczam, że znam takie kobiety. Kobiety przez wielkie „k”. Żywe dowody, że świat zdrowych wartości jeszcze dycha.

A teraz zbieram zakłady o to, że większość z czytających to kobiet przyporządkowała się do ostatniej grupy.

piątek, 3 maja 2013

O co chodzi z 3 maja?

No jak to, o co? Przecież to dzień wolny od pracy, obowiązków. Dzień dla wina, kobiet i śpiewu. Jeden z tych, które tworzą najbardziej upojny czas w roku. Irytujący jest przy tym fakt, że w telewizji z tej okazji puszczają same bzdety typu „Pan Tadeusz”, a powszechnym jest, że „Pana Tadeusza” się pije, nie ogląda.

Prawda historyczna podaje, że byliśmy drugim na świecie państwem, w którym została ustanowiona konstytucja. Co czuli Polacy, żyjący wówczas? Pewnie nic. Bogaci się bogacili, a biedni biednieli. Na pewno nie zdawali sobie sprawy, że ich epoka jest epoką myśli oświeconej. Podzieleni, niezadowoleni, sfrustrowani, że nakazywane jest im ubóstwo, skromność i przestrzeganie ustalonych odgórnie norm. Historia prawdę Ci powie. A mniej więcej tyle powie, ile zdążysz wyczytać pomiędzy jej kartami.

Posiadanie konstytucji do czegoś zobowiązuje. Bynajmniej do zakrapianych imprez nad brzegiem jeziorka. Nie wszyscy chcą zrozumieć, a niektórzy po prostu nie są w stanie, co oznacza świadomość życia w kraju, wspólnocie. Chociaż … nie, nie oskarżajmy się wzajemnie. Przykład zawsze dawany jest od „wielkich” ku przestrodze „maluczkich”. Nikt nie obiecywał, że w XXI wieku coś się w tej materii zmieni. Za sto lat ktoś równie spostrzegawczy jak ja dostrzeże, że nadal „Twoja jest krew, a ich jest nafta”. To nie na mądrości, prawdzie i bohaterstwie budowana jest nasza historia. Konstytucja powinna symbolizować życie w cywilizowanym, sprawiedliwym i przede wszystkim praworządnym państwie.

Uprzedzając ewentualne pytania – tak, duże dziewczynki wierzą w bajki.

A teraz idąc za ciosem – miejmy wszystko w tyle i chodźmy się napić.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Życie to pasja, człowiecze

"Najważniejsze nie tyle jest to, co się robi, ile czas, jaki się temu poświęca". Jean Pierre-Davidts

Pasja niekończących się sukcesów i porażek. Albo tylko porażek. Ale nie o punkcie widzenia dziś będzie lecz o tym, że pasję w życiu trzeba mieć. Wiedzą to już dzieci i żal mi ich, gdy od kilku lat mimochodem śledzę nieustającą modę na znajdowanie dzieciom uzdolnień. Żal mi dzieciaków, którym rodzice zabraniają akrobacji na drzewach, bo to niebezpieczne, jednocześnie z uporem maniaka wciskając w ich ręce instrument muzyczny. Pasja to coś, do czego trzeba dorosnąć. Sam dokonujesz wyboru, czy to co robisz, „iskrzy” Twoim życiem.

Gdy jest prawdziwa, pomoże w najtrudniejszych chwilach. Będzie jak dobry przyjaciel, który bezosobowo podniesie Cię z parteru. Nie ważne czy śpiewasz, tańszysz, grasz w szachy czy kolekcjonujesz zaschnięte muchy. Kto oglądał film „August Rush” ten wie, o czym piszę. Jeden z bohaterów stwierdza tam, że nie należy porzucać muzyki, gdyż to jedyne miejsce, w którym będziesz mógł się schować, gdy będzie Ci źle.

Żeby nie było tak wzniośle, a patos przestał kipieć uszami zejdę na ziemię. Pamiętacie, kiedy zaczęła się moda na taniec? Po emisji kilku programów rozrywkowych w jednej z najważniejszych stacji w Polsce. A kiedy zaczęła się moda na śpiew? Również wtedy. Blogowanie? Całkiem niedawno ale w bardzo w szybkim tempie. Wiadomo, można na tym nieźle zarobić. Podobno. Parę lat temu dzieciaki tańczące na ulicy to małe obdartusy nie wiedzący, co ze sobą zrobić, a grupka chłopców z gitarą siedzących na ulicy i wykonujących covery Dżemu pozostawała zupełnie niezauważana. Chociaż błąd, zauważana w swoim małym świecie. Dziś to artyści, hipsterzy, czy jak tam ich się zwie.

Pytanie - jak odróżnić tego, który pasją przypadkiem zarabia na chleb od tego, który tworzy pasję, by zarabiać? Media, znów te cholerne media zmieniające (a może przerysowujące?) naszą polską rzeczywistość. Mówią, że tam gdzie zaczyna się praca, kończy się pasja. Gówno prawda. Gdy jest prawdziwa, to ona nigdy się nie skończy. Nawet jeśli jest pracą i nawet wtedy, gdy dzięki niej zarabiasz miliony, a Twoja twarz drukowana jest w GQ. W pracy nie będącej pasją wypalisz się. W pasji nigdy. Dzięki niej będziesz istnieć nawet, gdy Cię tu nie będzie.

sobota, 13 kwietnia 2013

Cokolwiek zrobisz, źle zrobisz

„Nasza dżuma, mentalna komuna” R. Gawliński

Wybierając cytat do dzisiejszego tekstu zauważyłam, że ciężko znaleźć taki, który zawierałby w sobie motyw przewodni - słowo „hejt”. To dziwne, bo przecież hejterzy narodzili się znacznie wcześniej, niż Internet. Właściwie to są od zawsze, wszędzie, gdzie to możliwe. Media dodatkowo przyczyniają się do „hejterskiej” działalności, dając prawo do istnienia blogerom. Bloger to taki ludź, który nie mając nic ciekawego do roboty, siada i pisze o bzdurach, często dodając do tego kretyńskie lub arcysłodkie focie.

Żartuję, wcale tak nie myślę. Poprzednie zdanie to punkt widzenia przeciętnego hejtera. Pisząc zupełnie serio, po kilkunastu latach męki, czy jak kto woli życia, stwierdzam, że dogodzić wszystkim jest niemożliwe, skoro ciężko dogodzić nawet sobie. Kto doszedł do wprawy we wmawianiu sobie podobnej mądrości i czynnie ją uprawia ten wie, że trzeba po prostu robić swoje.

Jak rozpoznać hejtera? Czasami wystarczy już sama mina człowieka, który przygląda się Twojemu kolczykowi w brwi lub mega opalonym nogom w minimalnie długich szortach w środku lata, by stwierdzić, że mamy do czynienia z hejtem w najczystszej postaci. Żeby było łatwiej pokuszę się o kilkupunktową charakterystykę:

1. Hejeter jest stuprocentowo pewny, że Ci nie wyjdzie, mimo, iż nawet nie zacząłeś.

2. Jest przekonany o wyzbyciu się własnej zazdrości.

3. Życzy Ci jak najlepiej, ale i tak wie, że Ci się nie uda.

4. On zrobi to lepiej.

5. To nie złośliwość, po prostu on wie to lepiej od Ciebie.

Jeśli będziesz piękna, nagle okaże się, że z pewnością masz wredny charakter. Jeśli Twój facet jest przystojny, na pewno potrzebujesz dowartościowania. Jeśli Twój facet jest przystojny inaczej to na pewno jesteś z nim z litości lub dla jego dużego. Dużego portfela. Jeśli zażywasz środki antykoncepcyjne to na pewno nie wierzysz w Boga i chcesz, zabić, zabić, zabić! A jeśli przypadkiem przytrafił Ci się awans to dzięki dawaniu czego trzeba komu trzeba. Taka jest właśnie nasza hejterska, mentalna komuna.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Dlaczego warto być w związku?

"Nie musiałaś się zniżać do tego poziomu, by prosić znajomych o odbiór twoich płyt, a potem zmieniać numer". Gotye

Znowu pisze przemądrzała baba, której nie dane było doznać, co znaczy „męska ręka” lub spod „męskiej ręki” właśnie się wyswobodziła. Tak, to ja, dzień dobry. Pretekstem do dzisiejszych gorzkich żali jest wiadomość o śmierci jednej z najbogatszych kobiet świata, wdowie po kosmetycznym potentacie, Polki Barbary Piaseckiej–Johnson.

Często dochodzą mnie strzępki rozmów o podobnym zabarwieniu: „Wy, kobiety, teraz chcecie być mądrzejsze, lepsze, twardsze. Prawdziwego mężczyzny nic wam nie zastąpi”. W takich momentach uśmiecham się do siebie, a nad głową pojawia się komiksowy dymek: „Hehehe, kochanie. Emancypacja to wymysł sufrażystek, pycha - mężczyzny”. Moim skromnym zdaniem twarde to my jesteśmy nie od dziś. Nie mówię tylko o doskonałym znoszeniu ciężkiego bólu porodowego ale bólu współistnienia z chromosomami XY przy boku i wychowywaniem stadka tego, co te chromosomy wyprodukują. Na pewno są wielkie plusy bycia z kimś, posiadania męża czy podobnego twora. Czasami przydaje się ktoś, kto skontroluje stan Twojej szafy i stwierdzi, że pieniądze „przep… na głupoty”, nadając Twej wybujałej fantazji nutę zdrowego rozsądku, a wieczorem przyzna, że powinnaś mieć więcej seksownych ubrań (zwłaszcza bielizny). Równie potrzebne i bliskie kobiecie jest określenie „tapeta” przy nakładaniu przez nią makijażu. Głównie po to, by nie czuła się źle, gdy mężczyzna ogląda z podziwem w sieci zdjęcia naturalnie pięknych „tapeciar”.

Swego czasu wpadł mi w ręce wywiad z Marzeną Rogalską. Nie pamiętam, co to za brukowiec i jak brzmiała konkluzja rozmowy ale skoro wywiad zapamiętałam, znaczy, że na pewno było w nim coś, co mi przypadło do gustu. Mianowicie kwestia kobiecego szczęścia. Powszechnie nadal i pewnie jeszcze bardzo długo pokutować będzie stwierdzenie, że szczęście to miłość, bycie z drugą osobą i rodzina. Wspaniałe i optymistyczne. W wywiadzie, o którym piszę, Pani Marzena zaznaczyła, że to wszystko jest ważne ale każdy rodzaj szczęścia należy budować począwszy od samej siebie. To właśnie Ty i Twoja wewnętrzna równowaga jesteście fundamentem pod wszystko, co chcesz zbudować.

Wracam do mojej inspiracji, czyli osoby obłędnie bogatej Pani Barbary z Polski, o której cały świat dowiaduje się w momencie jej śmierci. Zdenerwowała mnie opinia, że „taka zwykła Polka, pokojówka, a potrafiła się wybić”. Otóż kompletnie nie potrafiła. Po prostu wiedziała, gdzie szukać i jakiego męża. Ten tekst chyba nikomu nie jest do niczego potrzebny, tak naprawdę mógł nie powstać. I bez niego wiecie, że w związku warto być. Zwłaszcza z mężem milionerem.

niedziela, 31 marca 2013

Kochanie, bądź jak Christian Grey

"Ero­tyka to zaw­sze twór wyob­raźni, jed­nak wyob­raźni zain­spi­rowa­nej jakąś cielesnością".J.L.Wiśniewski

Założę się, że każda kobieta, która przeczyta tytuł dzisiejszej notki od razu będzie wiedzieć, kto to ten Christian Grey. Kobiety owładnęła „greyoobsesja”. Zaraz ktoś oskarży mnie o bycie hipokrytką (nic nowego), bo skoro znam tego pana to powieść na pewno przeczytałam. No dobra, ja też uległam panu Christianowi. Połknęłam trzy części tej … ciężko przechodzą mi te słowa przez palce – powieści erotycznej. W swym krótkim i nędznym życiu prawdziwych powieści trochę się przeczytało. Pominę techniczne kwestie budowy dzieła literackiego, bo o tym nie może być mowy na poziomie emocjonalnym. Pominę także aspekt wyrażania erotyki, gdyż powtarzanie po stokroć, że bohaterka przygryza wargę, a jej wewnętrzna bogini wyprawia gimnastyczne akrobacje przyprawia mnie o domysły, że dziewczyna jest skrzywiona psychicznie.

Fabuła książki jest przewidywalna, choć przewrotnie, bardzo wciągająca. Sama dałam nabrać się na to, że oprócz finezyjnych liryzmów potrzebuję poczytać coś prostszego, współczesnego, tak nieprawdopodobnego do zrealizowania, że aż możliwego.

Skupmy się na erotyce. Skąd wzięła się moda na, jak to ktoś określił „porno dla gospodyń”? Kolejne książki tematyką zbliżoną do „50 Shadows of Grey” wyrastają jak grzyby po deszczu. Ich bohaterki to zwykłe dziewczyny, mające swoje lepsze i gorsze dni. Zazwyczaj spotykają na swej drodze, całkiem niechcący i zupełnie przypadkiem współczesnego rycerza. Nie dość, że przystojny, zbudowany, to jeszcze ma duży portfel, jego życie jest pasjonujące, zagadkowe, niegrzeczne. Snuje wokół siebie tajemniczą aurę i zawsze spełnia każde marzenie. O seksie już nawet nie wspominam, bo jego opisy są podstawą w tego typu literaturze. Szkoda tylko, że w przypadku historii Greya, każda erotyczna scena jest obrazowana dokładnie tak samo.

Dlaczego obecnie w literaturze dla kobiet nie pojawiają się zwykli, marzący o miłości faceci? A no, bo my same się zmieniłyśmy. Nasze ambicje sięgają wyżej, znacznie ponad chęć posiadania ciepłego gniazdka z gromadką dzieci. Wymagamy spełnienia, a drogą skojarzeń idąc, pierwsze i podstawowe spełnienie to spełnienie seksualne. Wszystkie jesteśmy hedonistkami, marzycielkami, a dzięki obrzydliwie bogatemu Christianowi Greyowi, stojącemu w progu czerwonego pokoju rozkoszy w podartych jeansach, wierzymy, że nam, zwykłym dziewczynom również taki Christian kiedyś przesłoni świat. Smutna wiadomość jest taka, że niektórym z nas świat literacki miesza się z rzeczywistym i nastanie kiedyś taki dzień, że ominięte zostanie coś, co mogłoby się udać w naszym przyziemnym matrixie.

Ludzie z mediów wyciągają dokładnie to, co chcą. Oglądają co chcą i czytają to, z czym chcą się utożsamiać. Pani, która Greya stworzyła doskonale zdała sobie sprawę, że na cudzych marzeniach zarabia się najwięcej.

PS: Jeżeli jesteś w szczęśliwym związku, nie sugeruj lubemu – „Bądź choć raz jak Christian Grey”. Myślę, że to cenna rada.

poniedziałek, 25 marca 2013

Polak. To (nie) brzmi dumnie

"Zostawcie to Polakom. Dla nich nie ma nic niemożliwego". Bonaparte

Świeżo po obejrzeniu jednego z najbardziej udanych dzieł klasyki kinematografii lat 90- tych – „Listy Schindlera”, po raz kolejny z resztą, przychodzą do głowy pytania o to, kto podejmuje decyzje, biorąc pod uwagę nasz dalszy los. Film wprawdzie odwołuje się do tematyki Holocaustu, a laicy mogą śmiało za bajkę uznać opowieść o „dobrym” Niemcu, który w ramach rozkwitu własnego przedsiębiorstwa uratował sporo (nie pamiętam dokładnej liczby) żydowskich istnień. Niestety, taki Niemiec żył. I dlatego powstał ten film.

Prawdą o nas, Polakach jest to, iż my się nie zmieniamy. Zmieniamy tylko dekoracje. Ubrania, styl życia, przyrządy służące nam do bycia jeszcze bardziej ucywilizowanymi zwierzętami niż dotychczas. Sprawy tak podstawowe jak hierarchia społeczna, napiętnowanie jednostek w danym czasie przeklętych oraz troska o własne interesy pozostaje niezmienna. W latach 40- tych hierarchia społeczna układała się w ten sposób, że najpierw byli Aryjczycy, dopiero potem reszta świata. Na samym końcu Żydzi. Czy ktokolwiek inny, poza nimi samymi miał prawo do decydowania o tym, w jaki sposób mogli żyć i umierać? Oczywiście, że tak. Nie mam na myśli samych zaborców, gdyż obozy koncentracyjne i dym unoszący się znad kominów krematoryjnych to kompletne zaprzeczenie świadomego rozwoju cywilizacji. Weźmy pod uwagę naszych przywódców, dowódców, osoby wysokiej rangi. Lubimy brązowić, stawiać pomniki osobom publicznym, które są nimi, po prostu. Postawmy pomnik królowi, ponieważ był królem.

Ponad sto lat temu znany dziennikarz i publicysta, którego kojarzymy jako Bolesława Prusa poruszał ten temat na łamach swoich kronik, licząc na to, że minie kolejny wiek, ten temat ulegnie poprawie i zamiast pomników będziemy wspólnie działać ku dobru osób zamieszkujących ten, miodem i mlekiem płynący, kraj. Cieszę się, że Prus miał zadatki na wizjonera, szkoda jednak, że ta wizja się nie sprawdziła. Ponad pół wieku minęło od zakończenia drugiej wojny światowej, a my nadal dziwimy się, że gdzieś tam żył sobie dobry Niemiec.

czwartek, 14 marca 2013

Kochamy kłamać

"Być wolnym, to móc nie kłamać."

Współczesne randki przypominają rozmowy kwalifikacyjne. Podczas pierwszej rozmowy kładziemy nacisk na to, by jak najwięcej dowiedzieć się o osobie, z którą mamy nadzieję dzielić łóżko, a potem może i konto bankowe. Koniecznie chcemy dociec prawdy, czy wymarzony On/ Ona posiada kredyt, ile zarabia oraz czy liczba poprzednich związków jest liczbą jedno czy (o zgrozo) dwucyfrową.

Dlaczego tak lubujemy się w dociekaniu bezwzględnej prawdy, nie pozostawiając niczego do odkrycia? Żadnych tajemnic z przeszłości, intryg oraz nieudanych związków. Od kiedy to jesteśmy miłośnikami szczerości podanej jak na tacy? Sami nie sięgamy po prawdę naturalnie i na porządku dziennym. Zwykło się powtarzać – „nie kłamię, po prostu nie mówię całej prawdy”. Współcześnie każdy staje się domorosłym filozofem, dodającym do każdego kłamstwa ideologię. Bez sensu. Prawda zawsze jest jedna, a każde niedopowiedzenie, świadome niepowiedzenie to po prostu kłamstwo.

Dlaczego kłamiesz? Chcesz poczuć się lepiej, pewniej, stworzyć pozytywny obraz samego siebie, nie umiesz przyznać się do błędu, tak jest wygodniej. Kłamiesz na zapas nie ufając drugiej stronie. Ona pewnie też kłamie, koloryzuje. Kłamstwo jest powszechną, niekaralną normą. Szkoda, bo potrafi wyrządzić krzywdę. Na nim na pewno nie warto budować swojego szczęścia. A już na pewno nie na początku.

Wiem, co myślisz. Trochę ciężko jej powiedzieć, że pracujesz za najniższą krajową, a w życiu nie udało Ci się osiągnąć nic poza obroną magistra. I w dodatku wypalasz dwie paczki dziennie. Trochę trudno przyznać się jemu, że masz cellulit na udach, nie jesteś typem businesswoman oraz nie umiesz poruszać się w obcasach wyższych niż pięć centymetrów. Wydaje mi się jednak, że prawdą o sobie zdziałasz więcej niż tworzeniem wyimaginowanego obrazu siebie. Nieprawdziwa wizja wpędza tylko w zawiedzenie, że ten idealny obraz nas samych nie istnieje. Obraz ten szybko zniknie, gdy w świetle codziennych problemów ukaże się Twoja prawdziwa natura. Natury nie oszukasz, ale ukochaną osobę w tym momencie tracisz. Bo było kłamstwo, którego niewolnikiem się stajemy. Bez konkretnego powodu.

PS: Nawet nie śmiej pisać mi w komentarzu, że nie kłamiesz. I odpuść sobie słowo "nigdy".

piątek, 8 marca 2013

Za co kochają nas mężczyźni, czyli 13 powodów, dla których warto być kobietą

"Być ko­bietą to strasznie trud­ne zajęcie, bo po­lega głównie na za­dawa­niu się z mężczyznami".

Mówi się, że mamy gorzej, bo ciąża, dzieci, kilogramy, cellulit i godzina przed lustrem o poranku, zanim doprowadzimy się do stanu użyteczności społecznej. Osobiście bardzo cieszę się, że zostałam obdarzona chromosomami XX (pomijając kilka przykrych w miesiącu dni), ponieważ nikt nie posądzi mnie o bycie gejem, gdy zakładam skórzane spodnie, a moje tajemnicze spojrzenie spod rzęs będzie uwodzić, a nie przypominać, że wolę dzieci. Faktem jest, że mężczyźni uwielbiają nas, kobiety, puch marny. Pewnie po części to wpływ feromonów, a także instynktu, który najpierw nakazuje spojrzeć bardziej w dół niż w górę naszego zaokrąglonego gdzieniegdzie ciała. Poniżej kilka oczywistych powodów na zaistniały stan powodzenia kobiet wśród płci przeciwnej.

1. Zawsze wiemy, czego chcemy. Dla nas czarne to czarne, a białe to białe.

2. Nigdy nie zmieniamy zdania.

3. Nie obrażamy się (tzw. foch) bez prawdziwego ku temu powodu.

4. Każdy konflikt staramy rozwiązać bez płaczu i wywoływania w mężczyznach poczucia winy. Nie lubimy brać na litość.

5. Nigdy nie mówimy mężczyznom, co mają robić ze swoim życiem.

6. Nie mamy nic przeciwko flirtom. Zazdrość to obcy dla nas termin. Przecież mężczyzna kocha wyłącznie nas. Koleżanki i przyjaciółki na zawsze pozostaną tylko przyjaciółkami.

7. Kochamy oglądać sport w telewizji. Od skoków narciarskich po boks.

8. Potrafimy odróżniać marki samochodów. Doskonale orientujemy się w aktualnych modelach i rocznikach, a budowa silnika to dla nas sprawa tak oczywista jak instrukcja wklepywania kremu pod oczy.

9. Kompletnie nie przeszkadza nam przeklinanie i bekanie przy stole.

10. Zespół napięcia przedmiesiączkowego to nie jest dla nas powód, by złościć się na cały świat.

11. Jest nam wszystko jedno, czy mężczyzna wkłada muchę koloru szafirowego czy dla odmiany śledzik w odcieniu jasno łososiowym.

12. Mamy wspaniałe rodzicielki. Mężczyźni uwielbiają podkreślać to, że urodę i inteligencję dziedziczymy po innej, równie wspaniałej kobiecie. Stąd też uwielbienie i niepohamowana chęć poznania przyszłej teściowej.

13. Lubimy oglądać porno. To nie wymaga rozwinięcia.

Wiem, że ciężko przyznać się, że bywamy obłędnie zazdrosne, marudne oraz nie zawsze potrafimy precyzyjnie określić czego chcemy. Że prawo to dla nas lewo i odwrotnie, a samochód rozpoznajemy głównie po kolorze. W tym cały nasz urok. Prawda, drodzy Panowie?

wtorek, 5 marca 2013

Przyciągamy dobre rzeczy

"Nie płacz, że coś się skończyło. Ciesz się, że w ogóle się zdarzyło".

Ten tekst pojawia się w kontekście obsesji pozytywnych, które powinny towarzyszyć nam od pierwszego mrugnięcia okiem po przebudzeniu. W tym miejscu mała dygresja – właściwie dlaczego słowo „obsesja” ma zawsze negatywne zabarwienie?

„To banał”, stwierdzasz, gdy ktoś Ci mówi – „myśl pozytywnie”. Frazes wytarty i zużyty. Mówiony bez przekonania podobnie jak „będzie dobrze, nie martw się”. Sęk w tym, że Ty naprawdę powinieneś w to uwierzyć. W XXI wieku świat odkrywa coraz to nowsze metody na przyciąganie szczęścia. Powstają filmy, książki pokazujące w jaki sposób dojść do wyznaczonego przez siebie celu i spełniać każde marzenie.

Każdy, kto na swoim własnym przykładzie doznał rozmaitych uczuć, może potwierdzić lub zaprzeczyć ich wpływowi na osobowość. Podobnie jest z wmawianiem sobie, że pozytywne myślenie naprawdę pomaga w życiu. Musisz skosztować, żeby ocenić jego smak. Obsesją niech stanie się myślenie w superlatywach.

Straciłem pracę. Jestem beznadziejny, do niczego się nie nadaję i nie umiem się wybić. Ale też masz czas, by przemyśleć swój dotychczasowy styl współpracy z ludźmi, zapisać się na lekcje angielskiego oraz poszukać bardziej rozwojowej dziedziny, w której możesz się sprawdzić.

Rzucił mnie partner. Mam kiepski charakter w życiu i w łóżku. Ale też otwiera Ci się droga do poznania zupełnie nowego towarzysza życia, „świeżego” charakteru.

Znowu oblany egzamin. Te studia to pomyłka. Może i pomyłka, ale teraz masz możliwość dogłębniej poznać przedmiot Twojego narzekania.

Nawet w najgorszych chwilach możesz odnaleźć ich pozytywną stronę. Powtarzając jak mantrę „myśl pozytywnie” i ukierunkowując się na swój cel nawet nie zauważysz, w którym momencie podejmiesz działanie przybliżające Cię do jego osiągnięcia. Życie masz po to, by doznać całego wachlarza ludzkich uczuć. Tylko tak przekonasz się, czy żyjesz naprawdę.

niedziela, 24 lutego 2013

Mania podglądania

"Współczucie większości ludzi składa się z mieszaniny ciekawości i ważniactwa".

Tytuł na pierwszy rzut oka kojarzy się ze sceną, kiedy to mały, spragniony wiedzy chłopiec podchodzi do równie młodej koleżanki i ku swej radości podnosi jej spódniczkę, by sprawdzić, czy pod spodem znajduje się to samo. Widok uroczy ale to trochę inny typ podglądu, niż ten, o którym myślę. W dorosłym życiu też czasami lubimy podglądać (pomijam podglądanie pod prysznicem) z tym, że w sieci. Chociaż, moment. To nie od Internetu się zaczęło. Zaczęło się całkiem niewinnie - kilka stuleci temu, od arystokrackich salonów i tworzących się tam plotek. Potem przyszedł czas na pierwsze brukowce. Tak, moi drodzy. Plotka i zainteresowanie cudzym życiem nie jest wynalazkiem wieku XXI. Jej korzenie rozpościerają się w wieku XIX. Po brukowcach przyszedł czas na kolejne, rozwinięte na coraz większą skalę media, od radia na popularnych portalach społecznościowych kończąc. Idąc tym tropem warto zastanowić się, czy tracenie prywatności faktycznie nobilituje do statusu celebryty? Istnieje w Polsce kilka żyjących na to dowodów.

Dlaczego lubujemy się w śledzeniu życia innych w sieci? Mam kilka odpowiedzi. Wybierz sobie prawidłową.

1. Nie posiadasz własnego życia, więc zaspokajasz się cudzym.

2. Lenistwo – bez wychodzenia z domu możesz się dowiedzieć, co nowego dzieje się w życiu Twoich znajomych.

3. Masz nadzieję, że komuś wiedzie się gorzej niż Tobie i napawasz się jego nieszczęściem.

4. Porównujesz się do innych przedstawicieli swojej płci. I zawsze w tych porównaniach wypadasz gorzej.

5. Inspirujesz się działaniami innych.

Ten ostatni punkt ma pozytywny wydźwięk, o ile nie mówimy o próbach samobójczych i podobnego pokroju zachowaniach. Manifestacje uczuciowe, ukazywanie zdjęć jak się je, sika, śpi nie jest odbierane pozytywnie. Nigdy. Nie oburzaj się, jeśli pewnego dnia dowiesz się, że były Twojego byłego partnera dowie się, że zwymiotowałaś na stolik podczas imprezy. Jeśli sam się tym nie pochwaliłeś w sieci, to pewnie ktoś inny zrobił to za Ciebie.

niedziela, 17 lutego 2013

Obsesja doskonałości

"Do doskonałości brakowało jej tego, że nie miała wad"

Dzisiaj będzie zupełnie poważnie, gdyż ironia czasami niewskazanym elementem dyskursu jest. Co ciekawe, oburzają się zwłaszcza panowie. Wracając do tematu moich dzisiejszych rozważań – czy nie macie wrażenia, że współczesne bytowanie polega na ciągłym dążeniu do bycia "naj"?

Czy to społeczeństwo czy my sami wywieramy na sobie presję doskonałości? Przyjrzyjmy się. Współcześnie zaistnieć mogą tylko te osoby, które są naprawdę dobre, perfekcyjne w danej dziedzinie. Stąd talent show, konkursy piękności, a nawet zawody sportowe. Na przykładzie bloga – pisanie dla siebie nie wystarczy, potrzeba paru tysięcy unikalnych użytkowników, by ktoś Cię zauważył. Po co ma to robić? Dla kariery, rozpoznawalności, pieniędzy. W jaki sposób to osiągnąć? Poprzez kontrowersję, grę, intrygę. Czysty marketing. I koło się zamyka. Marketing przenosimy na inne dziedziny życia, właściwie każdą dziedzinę. Nawet w seksie. Tu także każdy chce być doskonały.

Dlaczego? Wina naszych czasów? Bo żeby dostać pracę, musisz skończyć studia. Im bardziej prestiżowe, tym lepiej dla Ciebie. Im więcej doświadczeń w swoim długim CV, tym lepsza praca, a czym lepsza praca, tym lepsza płaca. Przenosząc to na płeć piękną - im dłuższe szyny, tym stacja lepsza. Można wymieniać w nieskończoność.

Doskonałość to złuda. Ktoś kiedyś powiedział, że najdoskonalsi są ludzie w swej niedoskonałości. Na ile prawdziwi są ci, którym wydaje się, że doskonałość w każdej dziedzinie stanowi ich sens życia? Gdyby wszystkim dane było po równo ten świat szybko skończyłby się. Pacyfiści powiedzą, że nie mam racji, ponieważ nie byłoby niesprawiedliwości, wojen i takich tam. Oczywiste jest też, że nie byłoby marzeń i pogoni za nimi.

Moja skromna osoba nie mogłaby z pewnością związać się z mężczyzną pragnącym ideału, ponieważ czułaby się przy nim … zestresowana. Winę zwalam na mój częściowy, życiowy luz, nieprzymuszający do zdobywania więcej ponad to, ile sama potrzebuję.

Podsumowując zadam Ci jedno pytanie - czy w najdroższym mieszkaniu, siedząc na najmodniejszej kanapie, w najbardziej lanserskich ubraniach, przy kieliszku najbardziej wytrawnego wina, z najlepszą partią w mieście poczujesz się najszczęśliwszy/a na świecie?

środa, 13 lutego 2013

12 największych męskich obsesji

Po największych kobiecych obsesjach przyszedł czas na przyjrzenie się ich męskim odpowiednikom. Tekst jest wynikiem moich własnych obserwacji oraz skarg innych przedstawicielek mojej rasy.

1. Własne ego.

Numer jeden wśród obsesji. „Ja nie dam rady?!”, „ja nie wypiję?!”, „ja nie podniosę stówki na klatę?!”. No jasne, kochanie, że dasz radę. Nawet jeśli Twoje próby pokazania, że masz większe ego od kolegów mają zakończyć się dwudniowym kacem lub tygodniowymi zakwasami.

2. Penis

Kompleksy mężczyzn mają swój początek i kończą się w jednym miejscu. Dotknięcie problemu członka przez kobietę równa się wytoczeniu najcięższego wojennego działa. Rozmiar podobno znaczenia nie ma lecz brak odpowiedniej długości i grubości rekompensowany jest innymi, niżej opisanymi przeze mnie obsesjami.

3. Lodzik

Obsesja ściśle powiązana z obsesją nr.2 Jednak bynajmniej nie wiąże się ona z demonstracją męskiej siły i dominacji. Sex to przeżytek. Mężczyźni stali się wygodni. Staranie, skakanie, flirtowanie jest zbyt męczące. Wystarczy lodzik. O każdej porze dnia i nocy, w każdym możliwym miejscu.

4.Liczby

Mam wrażenie, że męski świat składa się z samych cyfr. „Stary, zaliczyłem dwudziestkę”. „Kupiłem felgi piętnastki”. „Moja fura ma 150 koni”. Nawet na boisku do piłki nożnej zawodnicy to nie nazwiska. To nazwiska z numerkami.

5. Samochód

Alternatywa dla posiadania dziewczyny ale także wabik na dziewczyny. Mówi się, że jest przedłużeniem penisa. To chyba trochę bajeczne stwierdzenie, gdyż gdyby tak było, po drogach sunęłyby same limuzyny i autobusy.

6. Kumple

Bez nich męski świat nie miałby sensu. Jeśli trzeba to przenocują, wypiją browara, obejrzą mecz, pocieszą, znajdą nową dziewczynę i przede wszystkim zawsze zapewnią dobre alibi.

7. Piłka nożna

Ten sport niewątpliwie należy do ulubionych przez mężczyzn i najbardziej znienawidzonych przez kobiety. O ile obsesję tę jesteśmy w stanie zrozumieć, gdy widzimy naszego ukochanego dzielnie pocącego się na boisku, tak irytujący może stać się fakt, że widok hiszpańskiej drużyny w szklanym oku plazmy staje się dla niego bardziej podniecający niż my ubrane w same szpilki.

8. Kłamstwo

Nawet kiedy nie trzeba kłamać to i tak kłamią. To rodzaj sportu. Nie pomagają sugestie, że każde kłamstwo krótkie ma nogi. Kiedy wychodzi ono na jaw, rozpoczyna się rzeka argumentów w stylu: „to koleżanka, to tylko przyjacielski buziak był”. Skoro przyjacielski, to mogłeś o nim powiedzieć tak ot, po prostu, draniu ty.

9. Bigamia

Rzadko kiedy świadomy, nienaćpany i trzeźwy facet będący związku przyzna się do tego, że chętnie podziałałby na tzw. „boczku”. Podobno prawdziwa męska natura nie może ograniczyć się do zapłodnienia jednej kobiety. Jego geny powinny być wszędzie. Współczuję w imieniu całej mojej rasy.

10. Alkohol

Każda okazja jest dobra, by wypić piwko. Od wygranej ulubionej drużyny po imieniny teściowej (żeby to były ostatnie w jej życiu). Spożywanie alkoholu przez mężczyzn, zwłaszcza w grupie, jeszcze nigdy dobrze się nie skończyło. W najlżejszym przypadku – dwudniowy kac, w najcięższym – całonocny sex. Nie z Tobą.

11. Kebab

Każda inna potrawa będzie gorsza od bułki z baraniną. Zwłaszcza ta przyrządzona przez ukochaną. Kebab to idealne uzupełnienie napojów alkoholowych oraz skuteczny lek na chwilowy napad głodu „na mieście”. Warto dać dyspensę na jednego malutkiego kebabika, gdyż mężczyzna głodny to mężczyzna zły.

12. * Uroda

Ten punkt postanowiłam oznaczyć gwiazdką, gdyż zdaję sobie sprawę, że męski ród w tym temacie jest podzielony. Niektórzy panowie ograniczają temat do szybkiego prysznica i dezodorantu, niektórzy idą krok dalej i podbierają nam kremy. A potem idą na mecz i w trakcie rozgrywki są w stanie dwukrotnie zmienić fryzurę.