niedziela, 21 lipca 2013

Jak się poznaliście? A tak, przez przypadek…

„Zbiegi okoliczności są wymysłem ludzi, którzy nie wiedzą, co robić z życiem. Jak tylko coś idzie źle, czują się bezradni. Jak idzie dobrze, szukają wyjaśnienia, dlaczego idzie dobrze. Brakuje im odwagi, żeby powiedzieć sobie: „To i to przydarza mi się dlatego, że jestem taki, jaki jestem”.

Słowa te, autorstwa Zorana Dvenkara, fajnie oddają istotę sprawy. Żałuję, że dopiero teraz sięgam po jego thrillery. Jak to jest ze zbiegami okoliczności, przypadkami? Temat dobry na rozprawkę.

Wierzycie w coś takiego jak przeznaczenie? Poznałeś dziewczynę lub chłopaka, ponieważ wcześniej znałeś jego brata/ siostrę/ koleżankę/ ex. Zakochujesz się i nagle w całej naiwności i miłosnej euforii stwierdzasz, że to przeznaczenie. W końcu musieliście na siebie trafić, bo było to zapisane. A ja mówię, że owszem, że musieliście, ponieważ mając taki, a nie inny krąg znajomych w końcu wszyscy wzajemnie się ze sobą zetkną. I która opcja jest poprawna? Czy w naszym życiu cokolwiek zdarza się tak, jak sobie sami wymyślimy?

Oczywiście, że nie. Jedno wydarzenie powoduje kolejne, z pierwszego problemu wyrasta kolejny. Co nie znaczy, że naturalną kolej losu należy obarczać znamionami przeznaczenia. Życie ludzkie można porównać do infantylnych psychotestów z czasopism dla pań w formie drzewka, gdzie odpowiedzi na pytania prowadzą do kolejnych, a te do kolejnych i w końcu dochodzisz do rozwiązania.

Druga strona medalu wprowadza pewien niepokój, bo historia ludzkości udowadnia, że wszystkie genialne odkrycia są dziełem przypadku. Począwszy od mitycznego już jabłka Newtona, po wynalezienie jeansów. Notabene, pomyśl, co byłoby, gdyby udał się planowany w trakcie II wojny światowej zamach na Stalina, a Hitler „przypadkiem” nie został znieważony przez wiedeńskiego Żyda.

Pytanie pozostaje nadal otwarte.

sobota, 13 lipca 2013

Jakie słowo łączy zwierzę i Polaka?

W dniu dzisiejszym chyba każdy odpowie poprawnie – rzeź. Zbiegiem lub niezbiegiem okoliczności politycy na temat znaczenia i kontekstów użycia tego słowa obecnie sprzeczają się z świecących coraz większymi pustkami sejmowych trybun. Siedemdziesiąta rocznica zbrodni na Wołyniu. Wielu z nas nawet nie zdaje sobie sprawy, jak mogło to wyglądać, a co gorsza pięćdziesiąt procent z nas nie wie, co to Wołyń. Wzmianki podręcznikowe opisują to jako, trwające rok czasu „zjawisko”, które nie było niczym innym jak przejawem doszczętnej nienawiści międzyludzkiej dla spełnienia własnego interesu.

Trudno powiedzieć wprost, że zabicie bliźniego w liczbie ponad sto tysięcy, podpalając go podczas modlitwy w kościele lub przebijając widłami to nie przejaw ludobójstwa w najczystszej postaci, zwłaszcza jeśli nie widziało się tego na własne oczy. Nie to pokolenie ma prawo oceniać, jakie znamiona miała ta zbrodnia. Zwłaszcza, jeśli to samo pokolenie hipokrytycznie milczało 20 lat wcześniej. A tak na marginesie – od kontekstów i słowotwórstwa są tacy ludzie jak pan Miodek i Bralczyk. Politycy są (podobno) od działania.

Nasi dyktatorzy czy demokraci (sami wybierzcie właściwe słowo) uwielbiają banały. A zabawa jest podwójnie fajna, jeśli na sejmowej wokandzie pojawia się ich kilka w ciągu jednego dnia. Głosowanie o uznaniu masowych mordów na Wołyniu za ludobójstwo śmiesznie zbiega się z decyzją o braku dopuszczania do uboju rytualnego zwierząt. Zwierzęta cierpią niewątpliwie katusze, gdy żywcem podrzyna się im gardło ale jeszcze bardziej cierpi nasza gospodarka, gdy handel międzynarodowy leży i kwiczy jak ta zarzynana świnka. A co za tym idzie, cierpimy my, wkurzony coraz bardziej naród.

Rozumiem romantyczne korzenie i szlachecką dumę ale trochę pragmatyzmu nie zaszkodziłoby. W 1943 roku Polacy zamieszkujący Wołyń nie pragnęli żyć. Oni chcieli zginąć w taki sposób, by jak najmniej bolało. Nie wiem, jak to jest ze zwierzętami ale my, pokolenie spisane na straty nie chcemy mieć gorzej niż nasi bracia mniejsi, zdychając „na raty”.