piątek, 20 września 2013

Język polski jest ą ę.

„Język polski jest ą ę” to nazwa kampanii promującej używanie trudnych i niepotrzebnych znaczków, „ogonków”, którymi gardzimy, pisząc maile i przede wszystkim wiadomości sms. Celowo słowo sms zostało przeze mnie użyte w mianowniku i liczbie pojedynczej – a nuż tekst ten wpadnie w ręce samego profesora Bralczyka i, jako dyplomowana polonistka i dziennikarka, zostanę odpowiednio podsumowana.

O kampanii dowiedziałam się dziś. Trochę późno, bo stronka mówiąca o akcji wisi w sieci od dobrych kilku miesięcy. O czym to świadczy? Inicjatywa nie jest promowana na taką skalę, jak być powinna albo moja osoba zbyt mało czasu spędza przeglądając „świeżynki” z branży. Raczej to pierwsze.

O co chodzi w tej akcji? Promowany jest powrót do języka polskiego w pisowni, czyli używaniu „ś”, „ć”, „ń” i tak dalej w tworzeniu wypowiedzi pisemnych. Język polski jest tak skonstruowany, że w wypadku niektórych wyrazów dla ogólnego sensu wypowiedzi nie ma znaczenia ich pisownia, szczególnie, jeśli chodzi o tzw. zmiękczenia oraz pisowni ę „ó” i „u” oraz „ż” i „rz”. Wydaje mi się jednak, że kwestia braku zainteresowania różnicą w pisowni bierze się z problemu nieznajomości materii lub po prostu ignorancji sprawy, która w naszym codziennym życiu nie ma specjalnego znaczenia. Jako absolwentka studiów dziennikarskich mogę popisywać się znajomością przegłosów i palatalizacji słowiańskich ale nie w tym tak naprawdę tkwi problem. Problem tkwi w lenistwie.

Profesor Bralczyk na stronie akcji językpolskijestąę.pl ostrzega, że jeśli przestaniemy używać naszych specyficznych, trudnych do wymówienia początkującym w nauce języka polskiego obcokrajowcom, „szeleszczących” sufiksów, nasz język po prostu zubożeje.

Kto sms-uje ze mną, ten wie, że pisząc ten tekst kłamię. Tak, jestem hipokrytką. Wielokrotnie zdarza mi się pomijać polskie znaki. Ale nigdy w takich miejscach jak blog, oficjalny mail czy tekst naukowy. My, Polacy, pisząc, po prostu się spieszymy, a urządzenia mające usprawnić międzyludzką komunikację jednocześnie utrudniają nam poprawność wypowiedzi. Przypomnijmy sobie jak to było kilkanaście lat temu, gdy listy docierały do adresata w formie pisemnej. Naturalnym był fakt, że wszędzie tam, gdzie się powinno, były stawiane „ogonki”. Znam nawet przypadki, gdy sięgano wtedy po słowniki. Dla laików – słownik to coś w rodzaju Google Translator, tylko w formie papierowej.

Żarty na bok. W Waszym życiu na pewno zdarzą się takie sytuacje, gdy polskie znaki nabiorą ogromnego znaczenia.

Różnica pomiędzy robieniem laski i robieniem łaski? Zasadnicza.

wtorek, 10 września 2013

7 najbardziej przereklamowanych symboli

Znane są na całym świecie. Mimo, iż nie potrafisz tak naprawdę powiedzieć, czym jest symbol (i czym różni się od alegorii – standardowe szkolne pytanie) to zdajesz sobie sprawę, że otacza Cię całe ich mnóstwo. Pierwszym Twoim skojarzeniem będzie pewnie symbolika miłosna lub chrześcijańska, ale wystarczy przypatrzeć się Twojemu codziennemu życiu i prostym figurom geometrycznym, a nawet wysyłanym wiadomościom sms – wykrzywiona „buźka” symbolizuje niezadowolenie, uśmiechnięta – radość, i tak dalej.

Nie pora to ani miejsce, by oddawać się patetycznej wykładni symboliki polskości czy chrześcijaństwa oraz roztrząsać kwestię, w jaki sposób symbole zmieniały znaczenie dzięki działalności człowieka (najprostszym tego przykładem będzie swastyka). Chcę skupić się na tym, na ile poważnie podchodzimy do ich znaczenia w naszym życiu. Osobiście odnoszę wrażenie, że symbole nadal odwołują się do tradycji lecz traktowane są sztampowo, bezosobowo, w kategoriach „bo tak trzeba, bo tak się robi”. Oto kilka przykładów.

1. Serce. Chyba najbardziej nadużywany symbol. Nawet jeśli Cię nienawidzę, w komentarzu na facebooku pozostawię Ci serduszko. Nawet jeśli z drugą połówką jestem po to, bo samemu być głupio zamiast kropki w smsie postawię serduszko. Biedny jest ten nasz narząd wewnętrzny, katowany od strony fizycznej i psychicznej, a najbardziej musi mieć dość, gdy widzi swoją uproszczoną karykaturę spoglądającą ze sklepowych, walentynkowych witryn.

2. Welon. Biały, śmietankowy, ecru, wykończony hiszpańską koronką. Obojętnie jaki - jego założenie powinno iść w parze ze znaczeniem, jakie niesie. Welon to symbol tego, że wychodzisz za mąż, a zatem jesteś nietknięta w dosłownym znaczeniu tego słowa. Gdyby symbol ten brano pod uwagę serio, przypuszczam, że współcześnie ich produkcja byłaby mocno nierentowna. Szczególnie bezsensowna w przypadku par z dzieckiem lub tych, które po raz kolejny zakładają na dłonie obrączki.

3. Krzyż. Największa świętość chrześcijan, którą przywłaszczyła sobie najpierw moda haute couture, a kolejno moda uliczna. Krzyż jest wszędzie, w niezliczonych ilościach. Na bluzkach, spodniach, bransoletkach. Kolorowy, koronkowy, a nawet odwrócony. O co chodzi? Odwrócenie symbolu oznacza chęć zmiany energii, można więc zacząć snuć daleko idące domysły, że moda namawia nas do satanizmu (wtf?!). Czekam na chwilę, w której krzyże zaczną pojawiać się na stringach i skarpetkach. Od tego dnia zacznę wrzucać na bloga zdjęcia. I promise.

4. Chleb. Ważny, szczególnie w polskiej kulturze, symbol chrześcijański i literacki. W trakcie moich studiów i czytania literatury martyrologicznej (polska literatura jest w 80% taka) symbol ten pojawiał się notorycznie. Do chleba niegdyś miano szacunek, gdyż pamiętano czasy, gdy go nie było. Symbolizuje pracę ludzkich rąk i jedność. Jak traktujemy chleb? Dokładnie tak samo jak to, co symbolizuje. Współczesny, norwidowski „szacunek dla darów nieba” nie istnieje. Mamy go tak dużo, że bez problemu wyrzucamy, nie umiejąc się podzielić z kimś, kto naprawdę go potrzebuje. Tak na marginesie, nigdy nie odważyłam się na wyrzucenie kawałka chleba do śmieci.

5. Biel i czerwień, czyli flaga Polski. Super, że czujemy się patriotami w każdym miejscu i czasie, na każdym kontynencie. Nawet, gdy bierzemy udział w bójce kiboli daleko poza stadionem, z wymalowanymi plakatówkami flagami na policzkach i „ku..wa” na ustach. Hmm, a flaga to podobno nie tylko Bóg i ojczyzna ale i honor.

6. Pacyfka. Dla jednych symbol szatana, dla innych pokoju. W Europie znana za sprawą działalności ruchu hipisów, którzy wierzyli, że planeta Ziemia jest na tyle duża, że jest w stanie pomieścić nas wszystkich. Make peace, not war. Pacyfka używana pod każdą szerokością geograficzną na demonstracjach, wiecach, występuje w formie nadruków, wycinanek, lampionów. A wojny jak były, tak są nadal. Na chwilę obecną obklejenie całego Damaszku i Egiptu pacyfkami nie dałoby odpowiedniego rezultatu.

7. Święty Mikołaj. Jego skomercjalizowana sylwetka ma jedną wspólną ideę z tym, który był i żył. Wiadomo – prezenty. Poza tym chyba przywykliśmy do krasnoluda z wielkim brzuchem, długą brodą, otoczonego sforą sexownych mikołajek. Możecie takiego spotkać nawet w pornolu. O ile wiecie, gdzie szukać.

Kurde, właśnie uświadomiłam sobie, że w mojej szafie wisi bluzka w krzyże, a serduszkowe kartki walentynkowe przechowuję w szafce od liceum.

środa, 4 września 2013

Urodziny po dwudziestce – śmiać się czy płakać?

Założę się, że każdy z Was, moi Drodzy Czytelnicy potrafi wymienić takie momenty w swoim życiu, na które wybitnie długo się czekało i którym towarzyszyło charakterystyczne, do niczego nie porównywalne uczucie ciekawości. Ja w grupie tych momentów mogę wymienić oczekiwanie na smak komunijnego opłatka, pierwsze zaciągnięcie się papierosem, jak to jest być podchmielonym, prowadzić samochód i w końcu jak to jest mieć osiemnaście lat. Chwile odgrażania się światu, że w momencie osiągnięcia pełnoletniości będę robić dokładnie to co chcę i w taki sposób, jaki mi się podoba idą w niepamięć. Osiemnastka, mimo całej pompy jej towarzyszącej przychodzi tak samo normalnie jak każdy kolejny rok witany odgłosem otwieranego szampana. Teoretycznie każde kolejne urodziny powinno się obchodzić podobnie.

Tak jednak się nie dzieje, ponieważ tylko osiemnastka jest umowną granicą pomiędzy zostawieniem w tyle dzieciństwa i staniem się osobą dorosłą. Celebrować dwudzieste szóste urodziny? Bez sensu. Ani to starość, ani już młodość, a każdy dzień przybliża Cię do trzydziechy. To z kolei rodzi pytania, czy wszystko w tym życiu poszło tak jak należy, a jeśli czegoś mi brak, to czego?

Idąc dalej można popaść w czarnowidztwo, bo trzydziestka to kolejna granica, która weryfikuje to, co obiecywaliśmy sobie w okolicach osiemnastki. Paranoja, można popaść w obłęd. A podwójny będzie wtedy, gdy życzliwi Ci ludzie będą życzyć Ci tego, czego na danym etapie życia życzyć się powinno. Czyli w wypadku kobiety zbliżającej się do trzydziechy - męża , dziecka i domu z ogrodem. Kierując się tą droga logicznego myślenia, w momencie, gdy będę (daj mi Boziu) po 90tce, będą mi życzyć wspaniałej, hebanowej trumny? Bądźmy realistami - to perfekcyjny wiek na umieranie.

Kobiety w materii urodzin mają gorzej, nawet jeśli się do tego nie przyznają. Niestety na doświadczenie, siwe włosy i zmarszczki dodające powagi i charakteru nie wiedzieć czemu zasługują mężczyźni. Dla nas, kobiet, świat nie jest pod tym kątem łaskawy.

Każde życzenia, które otrzymuję z okazji urodzin cieszą mnie ale i zastanawiają. Największą i świętą rację mają Ci, którzy życzą mi spełnienia tego, czego sama sobie wymarzę. Marzenia są niezależne od metryki.

niedziela, 1 września 2013

Czy zaufanie to już naiwność?

„Że zaufanie to taka czarna świnia, w dzień jest, w nocy nie ma”

Bardzo trudne pytanie stawiam sobie w dniu pierwszego września. Zastanawiam się, czy jest ono w ogóle potrzebne, bo tak naprawdę z każdym napotkanym człowiekiem postępujemy inaczej. Jednym ufamy ze względu na np. łączące nas więzy krwi czy pozytywne pierwsze wrażenie, jakie byli na nas w stanie wywrzeć w momencie poznania. I odwrotnie, niektórym kompletnie nie jesteśmy w stanie zaufać, bo dochodzą do nas niechlubne plotki, komuś krzywo z oczu patrzy lub po prostu zapala nam się w głowie migający znak stop, mówiący „koniec z naiwnością, nie ufaj”. Często bywa też tak, że dzięki tym instynktom mijamy się z prawdą. I wtedy boli.

Granica między naiwnością, a zaufaniem jest moim zdaniem równie cienka, co bariera rozdzielająca perswazję i manipulację. Najprościej zobrazować sprawę przykładem. Załóżmy, że umawiasz się na randkę z nowo poznanym facetem. To fajny gość, szarmancki, normalny, jego gesty i sposób mówienia wskazują na dobre wychowanie. Szala przechyla się w kierunku zaufania. Jesteście na randce i przypadkiem zauważasz, podczas, gdy on chce w swoim smartfonie pokazać zdjęcie swojej fury, listę smsów, których adresaci są określeni żeńskimi imionami. Pierwsza myśl?

„Same dupy”.

Potem, choć nie od razu pojawia się standardowe, ironiczne stwierdzenie, a tak naprawdę pytanie: „Ile Ty masz znajomych”. Ile, nie ilu. I pytanie: To koleżanki czy potencjalne przyszłe lub byłe partnerki do czegostamkolwiek? Oczywiście musi Ci wystarczyć zapewnienie, że jesteś Ty i tylko Ty. Nie wyobrażaj sobie, że otrzymasz inną odpowiedź. Poprawność polityczna jest najważniejsza ( ja nazywam to związkowym PR). Tak naprawdę do Ciebie należy decyzja, czy uruchomisz serce, czy rozum. Serce każe Ci bezwarunkowo zaufać i ten stan będzie trwał, dopóki ukochana osoba nie popełni karygodnego wykroczenia – choć jak znam życie, i to będziesz w stanie wybaczyć. W momencie, gdy do głosu dojdzie rozum uświadomisz sobie, że możesz być dla drugiej strony jedną z wielu opcji, a przy każdym momencie, w którym wybaczasz, mówiąc „kocham” Twojemu szczęściu będzie spadać kolejny kamień z serca i jednocześnie będzie rosnąć politowanie dla Twojej naiwności. Posługując się rozumem zdasz sobie sprawę, że kolejnej randki nie będzie. Gorzej dla Ciebie, jeśli to naprawdę nic nie znaczące żeńskie imiona, które rzeczywiście przypadkowo skumulowały się jedno pod drugim.

Na pewnym etapie życia każdy zdaje sobie sprawę, że nie jest prosto z euforią typową dla nastolatka wchodzić w relacje damsko – męskie. Będąc maniakalnie podejrzliwym burzymy to, co dopiero wzbiło się od fundamentów, a ufając bezwarunkowo możemy utknąć w labiryncie cudzych kłamstw. Szkoda, że to nie matematyka, gdzie pod równanie podstawiasz konkretne dane i na miejsce iksa wychodzi klarowne rozwiązanie. Życie zawiera więcej niewiadomych.