Z twórczością blogerską bywa różnie. Musi istnieć pewien faktor, który decyduje o tym, że siadasz przed laptopem lub kartką papieru i tworzysz, wylewasz kawałki siebie (lub też wywalasz cały jad i rozgoryczenie, whatever). Szczerze i otwarcie głoszę, że nigdy nie wiesz, co z tych składników powstanie. To taka trochę kontra dla pracy kucharza czy architekta. Najgorszy z możliwych istniejących stanów to niemoc twórcza. Następuje wtedy, gdy patrzysz w różowy pulpit swojego laptopa i nie widzisz nic prócz słów „keep calm”. Najlepiej tworzy się w chwilach beznadziejnych lub w chwilach skrajnej euforii. Spokojnie, dziś ani jedno ani drugie u mnie nie nastąpiło. Cytując klasyka „jest ch..owo ale stabilnie”. Po ponad półrocznej nieobecności ironia pod kopułą mózgową spiętrzyła się na tyle, że powinna znaleźć jedynie słuszny upust w postaci kolejnych, jeszcze bardziej żenujących tekstów. Drugim, równie arcyważnym powodem powrotu jest świadomość, że ktoś kiedyś odważył się TO czytać.
Czas start. Spostrzegawczy zauważą jakże olbrzymią zmianę w topie strony. Natomiast Ci, którzy choć trochę poznali mą szaleńczą naturę będą znać jej przyczynę.
Żyjesz z dnia na dzień
Owładnięty marzeniem
Że to, co budujesz
Nie jest sennym widzeniem
Że czas może się zatrzymać
Wszystko będzie lepsze
Twe starania to nie sieć
Nie zniknie na wietrze
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz