wtorek, 19 listopada 2013

Słowa, słowa, słowa…

Prowadząc bloga często spotykam się z dwoma pytaniami: „Czy robisz to dla pieniędzy?” oraz „Skąd czerpiesz pomysły na teksty?”. Odpowiedź na pierwsze pytanie zostawię sobie na przyszłość. Co do drugiego, sprawa wygląda banalnie – pomysły biorą się same, z życia. Pewnego pięknego popołudnia, gdy myślałam, że moja wena słabnie pod ikoną gagu-gadu pojawiła się nowa wiadomość. Rozmowa przebiegła mniej więcej w ten sposób:

Ktoś: Hej.

Ja: Hej.

Ktoś: Co słychać?

Ja: A mogę zapytać z kim mam przyjemność?

Ktoś: Dawid.

Ja: A czy my się znamy?

Ktoś: Nie, ale zawsze możemy się poznać.

Ja: Niewątpliwie ale pielęgnuję zasadę, że nie rozmawiam z nieznajomymi. Pozdrawiam.

Ktoś: Ch… Ci w d…ę, Ty k…wo je….na (tutaj szereg epitetów o zabarwieniu zdecydowanie ujemnym)

Ja: Hahaha.

Ktoś: I z czego się cieszysz Ty …. (znów szereg epitetów)

Cieszyłam się, bo co innego? Płakać miałam? Mój interlokutor zbulwersował się odmową, bo przecież takim rycerzom jak on się nie odmawia. Pewnie lepiej byłoby dla niego, bym odpowiedziała mu w równie miły sposób. Byłaby okazja do wyżycia się i rozmowy na odpowiednim dla niego „poziomie”. Nie daję takiej satysfakcji. Nikomu.

Co z kulturą słowa? Czemu dochodzi do sytuacji, w której im bardziej jesteśmy grzeczni i delikatni, tym więcej pomyj wylewa się nam na głowę? Czy spokojem słowa drażnimy?

Drodzy Panowie, czy to nie jest tak, że przy kobietach rozmawiacie często w identyczny sposób, gdy prowadzicie zażartą dyskusję w swoim męskim gronie?

Drogie Panie, czy po to, by wiedzieć, co oznacza słowo „dama” należy zbudować wehikuł czasu?

Nie mylmy szczerości z chamstwem, a chamstwa z asertywnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz