niedziela, 25 maja 2014

Wielki come back

Z twórczością blogerską bywa różnie. Musi istnieć pewien faktor, który decyduje o tym, że siadasz przed laptopem lub kartką papieru i tworzysz, wylewasz kawałki siebie (lub też wywalasz cały jad i rozgoryczenie, whatever). Szczerze i otwarcie głoszę, że nigdy nie wiesz, co z tych składników powstanie. To taka trochę kontra dla pracy kucharza czy architekta. Najgorszy z możliwych istniejących stanów to niemoc twórcza. Następuje wtedy, gdy patrzysz w różowy pulpit swojego laptopa i nie widzisz nic prócz słów „keep calm”. Najlepiej tworzy się w chwilach beznadziejnych lub w chwilach skrajnej euforii. Spokojnie, dziś ani jedno ani drugie u mnie nie nastąpiło. Cytując klasyka „jest ch..owo ale stabilnie”. Po ponad półrocznej nieobecności ironia pod kopułą mózgową spiętrzyła się na tyle, że powinna znaleźć jedynie słuszny upust w postaci kolejnych, jeszcze bardziej żenujących tekstów. Drugim, równie arcyważnym powodem powrotu jest świadomość, że ktoś kiedyś odważył się TO czytać.

Czas start. Spostrzegawczy zauważą jakże olbrzymią zmianę w topie strony. Natomiast Ci, którzy choć trochę poznali mą szaleńczą naturę będą znać jej przyczynę.



Żyjesz z dnia na dzień

Owładnięty marzeniem

Że to, co budujesz

Nie jest sennym widzeniem

Że czas może się zatrzymać

Wszystko będzie lepsze

Twe starania to nie sieć

Nie zniknie na wietrze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz