wtorek, 1 października 2013

10 ponadczasowych songów, cz. I

Muzyka jest wszędzie. Można porównać ją z zapachem – otacza Cię, dociera z najbardziej nieoczekiwanej strony, budzi wspomnienia, pobudza do działania, pomaga. Trudno wyobrazić sobie ciszę w centrum handlowym, tramwaju, telewizji, Internecie, a nawet w smartfonie. Muzyka to tak szerokie pojęcie, że trudno zamknąć ją w jednym określeniu. Dla każdego coś innego. Obecnie mam wrażenie, że tworzona po to, by po prostu na niej zarabiać, trochę na siłę. Do wniosku takiego doszłam po usłyszeniu (nie był to jeden raz) dubstepu w piosence o ogólnym sensie tekstu „jest impreza, są cycki, jest lans” zespołu stricte rockowego, dającego wielkie nadzieje w dobie polskiego, nowofalowego przewrotu. Takich przykładów jest sporo, ale dość dygresji. Poniższe piosenki z różnych względów zapadły mi w pamięć i w moich oczach (a raczej uszach) zyskały miano ponadczasowych. Dziś prezentuję zagraniczne hity. Nie spodziewajcie się tu melodii z „Titanica” ani Whitney Houston. Niestety nie umiałam wybrać absolutnego numeru jeden, dlatego piosenki ułożone są w kolejności alfabetycznej. Dorzucilibyście coś do tej listy?

Beyonce – Halo

Wielka diva, której fanką jestem od wielu lat. Moim skromnym zdaniem, jeśli Bóg istnieje to ta kobieta jest żywym na to dowodem. Piękna, przykuwająca uwagę. Poza tym skali mezzosopranu trzy i pół oktawy, przy jednoczesnym posiadaniu soulowego beltingu nie da się tak po prostu nauczyć. Albo to się ma albo się tego nie ma. A do soulowego śpiewania z odpowiednią barwą trzeba się po prostu urodzić. Choć sama jestem żywym dowodem, że skalę głosu można poszerzyć. Ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie. Wracając do numeru – delikatny i subtelny teledysk odzwierciedla wymowę piosenki. Dodajmy do tego wysokie rejestry, akompaniament na pianino i już mamy wrażenie, że unosimy się w przestworzach. Nie raz zdarzało mi się przy tym numerze popłakać. Beyonce - Halo

Cee Lo Green - F*ck you

Nie znam bardziej uniwersalnej nuty, mówiącej o zepsutych relacjach damsko-męskich. Piosenka, pomijając tekst, jest doskonałym poprawiaczem humoru. Lekka i przyjemna. Gorzej, jeśli jesteś Polakiem i próbujesz ją zaśpiewać, nie psując klimatu. Krótkie dźwięki połączone z angielskim - trudna sprawa. Cee Lo Green - F*ck you

Christina Aguilera – Fighter

Z przekazem piosenki tożsamia się niejedna kobieta, której w przeszłości ktoś złamał serce. W moim życiu Kryśka pojawiła się w najmniej odpowiednim momencie, a mianowicie w trakcie etapu uczęszczania do gimbazy. Wtedy zwracałam uwagę głównie na jej zwariowane stroje, w których promowała album „Dirty”. Dziś zachwycam się jej magnetyczną barwą, która brzmi dobrze zarówno w lekko rockowych numerach, do których zaliczyć można ten singiel oraz romantycznych balladach. Skala głosu Aguilery, zwłaszcza w momencie, gdy popisuje się rejestrem gwizdkowym – miażdżąca. Christina Aguilera - Fighter

Colplay –In my place

Wiadomo, że emocjonalna i „rozlazła” barwa Chrisa, który pozornie chce być nieco pod dźwiękiem, w klimatach indie rocka jest bezkonkurencyjna, więc o tym nawet nie wspominam. W wypadku tej piosenki wiele stanowi prosty i wymowny tekst oraz pojawiająca się pomiędzy solówkami gitarka. Coldplay - In my place

Frank Sinatra – Fly my to the moon

Było wielu, którzy chcieli zaśpiewać to z podobną gracją. Niestety, Frank był tylko jeden. Melodia złotych czasów, kiedy robiło się dobre cygaro i dobrą muzykę. Metrum tak sprytne, że do piosenki możesz zatańczyć foxtrota. Cudowna barwa, wyczucie i frazowanie. Niejedna kobieta, słuchająca Franka chce się w tej chwili przenieść na bankiet w tylu lat piędździesiątych i zatańczyć razem z nim. Frank Sinatra - Fly me to the moon

Jamie Woon - Shoulda

Nieziemski wokal, który uwiódł mnie już od pierwszych taktów. Właśnie ten remiks nadaje piosence klimat, który będzie modny nawet wtedy, gdy muzyka klubowa przestanie święcić triumfy na parkietach i w domowych głośnikach. Basy, szum morza i długie nuty kojarzą się z wakacyjnym klimatem.I ta melancholijna barwa, która jest w stanie wyśpiewać każde uczucie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że "Shoulda" jest idealnym uzupełnieniem ciepłego, romantycznego wieczoru na plaży. Zgadzam się i słucham po raz trzeci dzisiejszego dnia. Jamie Wonn - Shoulda (Sammy Chelly remix)

Janis Joplin – Piece of my heart

Tej pani nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Legenda „klubu 27”, obdarzona nieziemska chrypą i bluesowym feelingiem. Partrząc na jej zdjęcia i słuchając nagrań z koncertów mam marzenie, by choć na jeden dzień przenieść się w czasie do lat hipisowskich przewrotów. W piosence urzeka cały akompaniament, „zawijasy” dźwiękowe i naturalne wibrato, którego choćbym bardzo chciała, nie jestem w stanie odtworzyć. Wspaniałe jest to, że kiedyś śpiewało się po prostu, zwracając uwagę przede wszystkim na emocje. Masz wrażenie, że Janis chce naprawdę oddać Ci kawałek swego serca. W końcu blues to nie bel canto. Janis Joplin - Piece of my heart

Kings of Leon – Sex on fire

Kocham ich za charyzmę, rockandrollowe zacięcie i umiłowanie do alternatywy. Głos wokalisty i jego spacery po trudnych dźwiękach porównać mogę tylko do kolegi Chrisa Martina. W przypadku tego zespołu połowa sukcesu to charyzmatyczny wokal frontmana, drugie pół to wpadające w ucho riffy i łatwy do zapamiętania tekst. Jak sami się przyznają, inspirację do tworzenia hitów dało im Radiohead. I dobrze na tym wyszli, bo nie znam osoby, która nie nuciła pod nosem tego numeru. Kings of Leon - Sex on fire

Marylin Manson – The fight song

Opinie na temat wokalisty zespołu były zawsze bardzo skrajne, choć dziś jego wizerunek sceniczny i pomysły na umieszczanie czaszek, krzyży i krwi w piosenkach nie szokują tak bardzo jak w latach 90-tych. Mimo satanistycznych zapędów Brian ma genialny wokal, po prostu nie do podrobienia. Pomijając całą warstwę wizualną kawałek jest jednym wielkim powerem ze śmiałym, prowokacyjnym tekstem, który jednak daje do myślenia. Marlin Manson - The fight song

Michael Jackson – Heal the World

Twórczość króla popu to prawdziwa kopalnia ponadczasowych hitów, w których dotykane były przeróżne kwestie życia człowieka. Od nienawiści rasowej po miłość. Przyznaję się, że jego dyskografię znałam jeszcze wtedy, gdy nie był tak kultowy, jak obecnie. „Heal the World” z 1991 roku to hymn z uniwersalnym dla całego świata znaczeniem. Klimat delikatny, lekko bajkowy, w tonacji kołysanki, oparty na nutach takich, co to służą typowo do wzruszania. Końcówka, ze stopniowym podnoszeniem tonacji i towarzystwem chóru daje efekt gospelowej modlitwy. Mimo, że od czasu wydania piosenki minęło przeszło 20 lat, to i tak jego wymowa pozostaje niezmienna. Teledysk, choć dziś nie robi specjalnego wrażenia – na owe czasy to małe dzieło sztuki filmowej. Michael Jackson - Heal the world

Sade – Soldier of love

Genialna wokalista, potrafiąca połączyć jazz, soul, r’n’b w prawie każdym kawałku. Barwa jej głosu stworzona jest do budowania nastrojowego klimatu. Chwała jej za to, że w dobie dominacji muzyki elektronicznej nie próbuje robić tego na siłę. Od lat wierna jest swojemu klimatowi. Polecam mieć ten kawałek w smart fonie. Daje pozytywnego kopa, przynajmniej mnie. W twórczości Sade zaskakujące jest to, że piosenki są do siebie podobne ale to tylko pozory. Brawo. Sade - Soldier of love

Czytając ten ranking macie pewnie wrażenie, że „miękkie głosy” i nuty pisane po to, by wpływać na uczucia są moją specjalnością. Zagadza się, w końcu w każdym człowieku istnieją czynniki, dzięki którym coś lubi, a czegoś nienawidzi. Na mnie długie nuty wywierają najbardziej pozytywne wrażenie;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz